zdjęcieinformacjebiografia
Paik Taese
@siiiido


Siebie, atencję, uwagę - j a k ą k o l w i e k. || Radość, śmiech, błaznowanie. || Piękno, zwłaszcza te kobiece, szeroko pojmowane (nawet on potrafi spojrzeć szerzej!). || Pyszne jedzenie od słodkości po palące niczym ognie piekielne. || Kontrolowany chaos i nieład. || Plotki, ploteczki, plotunie - zwłaszcza te o nim, Zwierzęta, psy, szopy, oposy, koty, a w szczególności swojego kotka o imieniu An Iram - tak jest dla niego ważny, że nazywa go jak człowieka i nie śmiałby psuć jego czystej (aha) krwi nazwiskiem Paik!
Przesadzać z alkoholem, przecież najważniejszym jest pamiętać o sukcesach i świętować porażki! Chwil... || Narzucania mu czyjejś woli || Swojej rodziny (poprzednie wcale się z tym nie wiążę, skądże.) || Etykieta, inaczej należałoby założyć, że ma o niej jakiekolwiek pojęcie. || Grzyby, tak długo jak nie są czymś zabite na śmierć. || Oliwki, ktoś to nieironicznie je?
Paik Taese
-
4.01.2000, Nowy Jork
amerykańskie
Influencer
Tiktok
-
4.01.2000, Nowy Jork
amerykańskie
Influencer
Tiktok
biografia
Przez dużą część swojego życia zdawał się być wzorowym dziecięciem, które z pełnym szacunkiem odnosiło się do swoich ukochanych rodziców, nie sprzeciwiało się ich zachciankom i wiecznie podążało za marzeniami - ich marzeniami. W końcu, będąc synem prokuratora generalnego stanu Nowy Jork oraz znakomitej Pani Chirurg nie mogło być inaczej. Dążył z całych sił do tego, żeby od zawsze móc nawet nie tylko dorównywać ich oczekiwaniom, ale i je przerastać! Bo co to dla niego, złotego dziecięcia? Szybko powiedział pierwsze słowa, zdawał się od maleńkości wykazywać zainteresowanie tematami ponad przeciętnego malucha jakim w wybranym okresie był - o ile można było ocenić to czym się interesuje, kiedy wszystko co "lubił" było mu praktycznie wciskane, niemalże na siłę, przez rodziców, nianie, kogokolwiek kto miał się nim w danej chwili opiekować. Wolny wybór? Miał, a jakże. Zawsze mógł wybrać czy w toalecie użyje dwóch listków czy (o zgrozo!), wykorzysta ich więcej.
Za nic w świecie nie wiedział kim chciał być, wiedzieli to natomiast pozostali - miał być prawnikiem lub lekarzem. Musiał się wdać przecież w kogoś, kogo krew w nim płynęła. Genetyka musiała zrobić swoje, bo jak to tak, miałoby być inaczej? Oj, Państwo Paik wyjątkowo pragnęli dziecięcia, które byłoby ich chlubą, tak więc dawali swojemu jedynemu synowi wszystko co najlepsze, aby mógł się jak najlepszej rozwinąć - tak przynajmniej uważali. Wszelkie zajęcia dodatkowe? Były. Cholera, uczył się grać na gitarze i pianinie. To pierwsze nawet mu wychodziło i lubił. Chyba. Albo wmówiono mu, że to lubi. Na pewnym etapie życia zdecydowanie miał problem z rozróżnieniem własnych pasji od tych wpajanych. Nawet zaliczył epizod na zajęciach z tańca i to zdecydowanie trafiło w jego gusta. Nawet nie sam taniec, a możliwość ruchu, wysiłku fizycznego. Uczucie zmęczenia. Takiego dobrego zmęczenia, nie tego, które towarzyszyło po dziesiątkach godzin ślęczenia nad książkami, zadaniami domowymi czy korepetycjami z tego czegoś z numerkami - za nic w świecie nie miał pojęcia o rzeczach, gdzie trzeba było rozumieć lub pamiętać jakiegokolwiek cyfry.
Wracając natomiast do sportu, taniec przerodził się w coś bardziej rywalizacyjnego - nie, żeby sam taniec nie mógł takim być, skądże. Jednak zaczął biegać, grał też w piłkę nożną w szkolnej drużynie. W tym drugim był niezły, przynajmniej jak na ówczesny poziom. Ciągnęło go do przodu, podobało mu się, kiedy chwalono go za to co robił. Za to jak grał, jak zdobywał bramki, jak robił cokolwiek dobrego. Było to zupełnie przeciwieństwo pochwał od jego rodziców - prawdopodobnie z miłością, ale brzmiących jak "świetnie sobie poradziłeś, synu, nie, żebyśmy oczekiwali czegokolwiek innego i byś tylko spróbował spierdolić...". Się znaczy, nikt tak nigdy do niego nie powiedział, ale w jego retrospekcjach zdecydowanie miało to taki wydźwięk. Natomiast pochwały od rówieśników czy innych kibiców były czymś zupełnie innym, brzmiało.. szczerze? Tak, to chyba dobre słowo.
Rodzice? Och, tak. Nie byli szczęśliwi widząc jak rozwijało się życie Taese. Kiedy, w końcu, zyskał jakąś samoświadomość uwalniając się spod klosza jakim nad nim roztaczano, uświadomił sobie wiele rzeczy. Takich jak: "Czy na pewno chcesz być klonem swojego starego / starej?", "Nauka w sumie nie jest taka fajna jak się kiedyś wydawało" i takie tam. Pomijając już to, że sport pochłaniał go na tyle, że przez treningi, zwłaszcza tymi mającymi miejsce przed ważniejszymi turniejami, miał dużo mniej czasu na wszelkie zajęcia dodatkowe mające "kształtować charakter" czy "wyrabiać odpowiednie postawy", to też i właśnie z edukacją było mu mniej po drodze. Jego zainteresowanie imprezami i różnymi rzeczami z nimi związanymi też nie pomagało. Ot, ze złotego dziecięcia stopniowo stawał się czarną owcą.
Szczytem, przynajmniej według Państwa Paik, było kiedy syneczek znalazł się na pierwszych stronach lokalnych gazet. Bynajmniej nie był przedstawiony w pozytywnym świetle. Nawet samo zdarzenie nie było jakieś wielkie, ot, zabawił się w artystę i napisał kilka niecenzuralnych zdań pod jednym z kościołów. Możliwe, że też pewien rysunek przedstawiający, według tych, którzy zrozumieli te bazgroły - łamanie jednego z przykazań, co miało ukazać jak zakłamane jest współczesne chrześcijaństwo. Generalnie, gówno prawda. Ot, grzmocąca się parka, na tyle nieudolnie namalowana, że sukienka przypominała sutannę. On też nie miał niczego konkretnego na celu, był pijany, znajomy rzucił jakieś hasło, posłuchał. I proszę, pokaz artyzmu gwarantowany. Czy było to głupie? W cholerę. Czy żałował? Nie, nie, nie! Spodobało mu się to, że nagle o nim tyle mówiono - z powodu tego co sam zrobił, nie tego co kazali mu rodzice. Nieważne jak mówią, byle mówili, czy coś.
A rodzice? Zapłacili kaucję, odszkodowania czy cokolwiek tam było. Nie obchodziło go to, dostał wykład, coś o byciu zawodem i takie tam inne rzeczy. Spłynęło to po nim, ale tak wyszło, że wiedział co chce robić w życiu. Chce być znany, chce dawać rozrywkę. Mądrą? Głupią? To jest sens rozdzielać rozrywkę na takie kategorie? Hah! Dobre sobie. Widział różnych influencerów, tiktokerów i inne dziwy. Czy się na nich wzorował? Niekoniecznie.
W swojej karierze, zwłaszcza na jej początkach, próbował wielu rzeczy - od prostych, komediowych filmików, robienia różnorakich pranków, po bardziej vlogowe działania. Eksperymentował, szukał tego co da mu najwięcej wyświetleń, o czym będzie się mówiło i... Niezależnie co robił, najwięcej sławy dawało mu jego nazwisko. Nie krył się z tym, czyim dzieckiem był, ba. Wykorzystywał to! Zwłaszcza kiedy jego treści w dużej mierze zaczęły polegać na robieniu z siebie błazna, ach, uważał to za idealne wykorzystanie nazwiska ojca. Stanie się przeciwieństwem tej poważnej persony, która być może chciała z niego zrobić swojego klona.
Najwięcej jednak mówiono o nim kiedy... dostał wpierdol. Ot co. Podczas nagrywania jednego z tiktoków podczas, którego tańczył, gdzieś na ruchliwym placu, wpadł mniej lub bardziej celowo (zależnie od tego kogo się zapyta) na wyjątkowo nieprzyjemnie wyglądającego mężczyznę. Może obyłoby się bez żadnych kłopotów, gdyby Taese go przeprosił, ale skądże! Zignorował totalnie to zdarzenie, coś tam się śmiejąc i kontynuując nagrywanie jakby nigdy nic. I boom! Dostał w ryj, oko miał podbite przez... długo. Tak. Długo. Szczęśliwi czasu nie liczą, a on zdecydowanie był szczęśliwy. Nie spodziewał się, że przypadkowo oklepana twarz może dać mu tyle wyświetleń, głosu, a nawet i jego poprzedni kontent zyskiwał na popularności.
Niektórzy mówili, że była to ustawka, inny mu współczuli? A on? Cóż. Pozwalał tematowi żyć swoim życiem, zwłaszcza kiedy z obitą buźką nagrywał filmiki, storytime. Wiele zmyślając pokazując swoją mitomańską naturę. Choć czy był mitomanem? Raczej nie - panował nad swoimi kłamstwami.
Rodzice starali się wymyślić wiele różnych kar, sposobów na naprostowanie go. Bezskutecznie, a przecież już był dorosły, to cóż mogliby zrobić? Nawet żałowali, że nie wysłali go, kiedy jeszcze mieli na to wpływ, do wojska - tam by go przecież naprostowali, a jednocześnie odcięty zostałby od demoralizującego środowiska. To zawsze tak działa. Oczywiście, że tak. Wina rodziców? Na pewno nie, gdzie. Państwo Idealni nie mogli niczego zrobić źle.
A on z kolei wpadł na coś, co wydawało się być idealnym kompromisem. Przynajmniej z jego punktu widzenia. Postanowił wyruszyć do Korei, aby "poznać swoje korzenie, zaznajomić się z prawdziwą kulturą rodziców i dziadków". Rodzice nawet na ten pomysł przystali - odetnie się od negatywnego środowiska, kultura w ich rodzinnym kraju jest zupełnie inna niż w, ha tfu, Stanach Zjednocznych. To na pewno mu pomoże. Oczywiście, miał być z nimi w kontakcie, mieli wiedzieć gdzie mieszka - tak na zaś, oraz wiele innych. Nawet dali mu namiary na jakiegoś przyjaciela rodziny. "Jakiegoś", gdyż Taese nigdy nie było po drodze, żeby z nim się spotkać czy zadzwonić.
Jednak, skoro to kompromis, miało w tym być coś dla obu stron. Tak? Tak. Co z tego miał ten chłopaczyna poza "wolnością"? Kolejny materiał do robienia nowych treści. Uznał, że "odkrywanie siebie" będzie wyjątkowo klikalne. Język znał, może nie był on perfekcyjny, ale zdecydowanie wystarczający, tak... no cóż. Uznał, że przecież po co mu się czegokolwiek sensownego dowiadywać kulturze czy obyczajach, wszystko wyjdzie w praniu. Przecież nie może się to dużo różnić od tego co już znał? Prawda... tak?
No i kolejne miesiące pokazywały mu: "no cholera, jednak nieprawda."
Za nic w świecie nie wiedział kim chciał być, wiedzieli to natomiast pozostali - miał być prawnikiem lub lekarzem. Musiał się wdać przecież w kogoś, kogo krew w nim płynęła. Genetyka musiała zrobić swoje, bo jak to tak, miałoby być inaczej? Oj, Państwo Paik wyjątkowo pragnęli dziecięcia, które byłoby ich chlubą, tak więc dawali swojemu jedynemu synowi wszystko co najlepsze, aby mógł się jak najlepszej rozwinąć - tak przynajmniej uważali. Wszelkie zajęcia dodatkowe? Były. Cholera, uczył się grać na gitarze i pianinie. To pierwsze nawet mu wychodziło i lubił. Chyba. Albo wmówiono mu, że to lubi. Na pewnym etapie życia zdecydowanie miał problem z rozróżnieniem własnych pasji od tych wpajanych. Nawet zaliczył epizod na zajęciach z tańca i to zdecydowanie trafiło w jego gusta. Nawet nie sam taniec, a możliwość ruchu, wysiłku fizycznego. Uczucie zmęczenia. Takiego dobrego zmęczenia, nie tego, które towarzyszyło po dziesiątkach godzin ślęczenia nad książkami, zadaniami domowymi czy korepetycjami z tego czegoś z numerkami - za nic w świecie nie miał pojęcia o rzeczach, gdzie trzeba było rozumieć lub pamiętać jakiegokolwiek cyfry.
Wracając natomiast do sportu, taniec przerodził się w coś bardziej rywalizacyjnego - nie, żeby sam taniec nie mógł takim być, skądże. Jednak zaczął biegać, grał też w piłkę nożną w szkolnej drużynie. W tym drugim był niezły, przynajmniej jak na ówczesny poziom. Ciągnęło go do przodu, podobało mu się, kiedy chwalono go za to co robił. Za to jak grał, jak zdobywał bramki, jak robił cokolwiek dobrego. Było to zupełnie przeciwieństwo pochwał od jego rodziców - prawdopodobnie z miłością, ale brzmiących jak "świetnie sobie poradziłeś, synu, nie, żebyśmy oczekiwali czegokolwiek innego i byś tylko spróbował spierdolić...". Się znaczy, nikt tak nigdy do niego nie powiedział, ale w jego retrospekcjach zdecydowanie miało to taki wydźwięk. Natomiast pochwały od rówieśników czy innych kibiców były czymś zupełnie innym, brzmiało.. szczerze? Tak, to chyba dobre słowo.
Rodzice? Och, tak. Nie byli szczęśliwi widząc jak rozwijało się życie Taese. Kiedy, w końcu, zyskał jakąś samoświadomość uwalniając się spod klosza jakim nad nim roztaczano, uświadomił sobie wiele rzeczy. Takich jak: "Czy na pewno chcesz być klonem swojego starego / starej?", "Nauka w sumie nie jest taka fajna jak się kiedyś wydawało" i takie tam. Pomijając już to, że sport pochłaniał go na tyle, że przez treningi, zwłaszcza tymi mającymi miejsce przed ważniejszymi turniejami, miał dużo mniej czasu na wszelkie zajęcia dodatkowe mające "kształtować charakter" czy "wyrabiać odpowiednie postawy", to też i właśnie z edukacją było mu mniej po drodze. Jego zainteresowanie imprezami i różnymi rzeczami z nimi związanymi też nie pomagało. Ot, ze złotego dziecięcia stopniowo stawał się czarną owcą.
Szczytem, przynajmniej według Państwa Paik, było kiedy syneczek znalazł się na pierwszych stronach lokalnych gazet. Bynajmniej nie był przedstawiony w pozytywnym świetle. Nawet samo zdarzenie nie było jakieś wielkie, ot, zabawił się w artystę i napisał kilka niecenzuralnych zdań pod jednym z kościołów. Możliwe, że też pewien rysunek przedstawiający, według tych, którzy zrozumieli te bazgroły - łamanie jednego z przykazań, co miało ukazać jak zakłamane jest współczesne chrześcijaństwo. Generalnie, gówno prawda. Ot, grzmocąca się parka, na tyle nieudolnie namalowana, że sukienka przypominała sutannę. On też nie miał niczego konkretnego na celu, był pijany, znajomy rzucił jakieś hasło, posłuchał. I proszę, pokaz artyzmu gwarantowany. Czy było to głupie? W cholerę. Czy żałował? Nie, nie, nie! Spodobało mu się to, że nagle o nim tyle mówiono - z powodu tego co sam zrobił, nie tego co kazali mu rodzice. Nieważne jak mówią, byle mówili, czy coś.
A rodzice? Zapłacili kaucję, odszkodowania czy cokolwiek tam było. Nie obchodziło go to, dostał wykład, coś o byciu zawodem i takie tam inne rzeczy. Spłynęło to po nim, ale tak wyszło, że wiedział co chce robić w życiu. Chce być znany, chce dawać rozrywkę. Mądrą? Głupią? To jest sens rozdzielać rozrywkę na takie kategorie? Hah! Dobre sobie. Widział różnych influencerów, tiktokerów i inne dziwy. Czy się na nich wzorował? Niekoniecznie.
W swojej karierze, zwłaszcza na jej początkach, próbował wielu rzeczy - od prostych, komediowych filmików, robienia różnorakich pranków, po bardziej vlogowe działania. Eksperymentował, szukał tego co da mu najwięcej wyświetleń, o czym będzie się mówiło i... Niezależnie co robił, najwięcej sławy dawało mu jego nazwisko. Nie krył się z tym, czyim dzieckiem był, ba. Wykorzystywał to! Zwłaszcza kiedy jego treści w dużej mierze zaczęły polegać na robieniu z siebie błazna, ach, uważał to za idealne wykorzystanie nazwiska ojca. Stanie się przeciwieństwem tej poważnej persony, która być może chciała z niego zrobić swojego klona.
Najwięcej jednak mówiono o nim kiedy... dostał wpierdol. Ot co. Podczas nagrywania jednego z tiktoków podczas, którego tańczył, gdzieś na ruchliwym placu, wpadł mniej lub bardziej celowo (zależnie od tego kogo się zapyta) na wyjątkowo nieprzyjemnie wyglądającego mężczyznę. Może obyłoby się bez żadnych kłopotów, gdyby Taese go przeprosił, ale skądże! Zignorował totalnie to zdarzenie, coś tam się śmiejąc i kontynuując nagrywanie jakby nigdy nic. I boom! Dostał w ryj, oko miał podbite przez... długo. Tak. Długo. Szczęśliwi czasu nie liczą, a on zdecydowanie był szczęśliwy. Nie spodziewał się, że przypadkowo oklepana twarz może dać mu tyle wyświetleń, głosu, a nawet i jego poprzedni kontent zyskiwał na popularności.
Niektórzy mówili, że była to ustawka, inny mu współczuli? A on? Cóż. Pozwalał tematowi żyć swoim życiem, zwłaszcza kiedy z obitą buźką nagrywał filmiki, storytime. Wiele zmyślając pokazując swoją mitomańską naturę. Choć czy był mitomanem? Raczej nie - panował nad swoimi kłamstwami.
Rodzice starali się wymyślić wiele różnych kar, sposobów na naprostowanie go. Bezskutecznie, a przecież już był dorosły, to cóż mogliby zrobić? Nawet żałowali, że nie wysłali go, kiedy jeszcze mieli na to wpływ, do wojska - tam by go przecież naprostowali, a jednocześnie odcięty zostałby od demoralizującego środowiska. To zawsze tak działa. Oczywiście, że tak. Wina rodziców? Na pewno nie, gdzie. Państwo Idealni nie mogli niczego zrobić źle.
A on z kolei wpadł na coś, co wydawało się być idealnym kompromisem. Przynajmniej z jego punktu widzenia. Postanowił wyruszyć do Korei, aby "poznać swoje korzenie, zaznajomić się z prawdziwą kulturą rodziców i dziadków". Rodzice nawet na ten pomysł przystali - odetnie się od negatywnego środowiska, kultura w ich rodzinnym kraju jest zupełnie inna niż w, ha tfu, Stanach Zjednocznych. To na pewno mu pomoże. Oczywiście, miał być z nimi w kontakcie, mieli wiedzieć gdzie mieszka - tak na zaś, oraz wiele innych. Nawet dali mu namiary na jakiegoś przyjaciela rodziny. "Jakiegoś", gdyż Taese nigdy nie było po drodze, żeby z nim się spotkać czy zadzwonić.
Jednak, skoro to kompromis, miało w tym być coś dla obu stron. Tak? Tak. Co z tego miał ten chłopaczyna poza "wolnością"? Kolejny materiał do robienia nowych treści. Uznał, że "odkrywanie siebie" będzie wyjątkowo klikalne. Język znał, może nie był on perfekcyjny, ale zdecydowanie wystarczający, tak... no cóż. Uznał, że przecież po co mu się czegokolwiek sensownego dowiadywać kulturze czy obyczajach, wszystko wyjdzie w praniu. Przecież nie może się to dużo różnić od tego co już znał? Prawda... tak?
No i kolejne miesiące pokazywały mu: "no cholera, jednak nieprawda."