zdjęcieinformacjebiografia
Cheun Eunsoo
@andy_blossom


Eunsoo lubi...
- Alkohol w każdej formie
Sięga po trunek, gdy wieczór zaczyna kusić ciemnymi myślami. Albo jasnymi, w zależności od tego, który argument pasuje. Delikatna słodycz, lekka gorycz. Czasem zapomina, że ma pokaźny zapas w lodówce, ale kiedy jej się przypomni, to... No cóż, każda butelka ma swoje powody, by być otwarta. Urodziny ani - Ani moje, Ani twoje. A potem, całkiem logicznie zresztą, dochodzi do wniosku, że jeszcze tylko jedna. No dobra. Dwie. - Biżuterię
Dużo biżuterii. Dużo za dużo biżuterii. Kolczyki, naszyjniki, pierścionki… Może i wygląda jak świątynia obwieszona milionem niepotrzebnych ozdobników, ale, gdyby mogła, codziennie dodawałaby coś nowego do kolekcji. - Stare, mroczne filmy
Kino w klimacie Noir. Nie szuka szczęśliwego zakończenia. Najlepiej, żeby na końcu wszyscy umierali. Im bardziej duszna atmosfera, tym lepiej. A jeśli film jest czarno-biały, to w ogóle staje się arcydziełem. - Zimę
Powietrze ma wtedy zupełnie inny zapach, czuć ten chłód i zapach spalenizny, który koi myśli. Zimowe wieczory spędzałaby, gdyby w Seoulu padał śnieg, wcielając się w rolę bałwana. Marchewki lubi, więc wszystko się zgadza. Tylko wolałaby nie wymieniać oczu na guziki. - Antyki
Zamiast nowoczesnych rzeczy, woli graty z duszą; łóżko, stary fotel, który w zasadzie już sam nie stoi, ale ma w sobie "to coś". - Graffiti
Brutalizm, postpunk, szorstkie, krzykliwe formy. Zamiast ładnych, pastelowych obrazków, woli to, co wręcz wbija się w oczy i zmusza do myślenia. Albo jego braku. W końcu kto powiedział, że sztuka musi zrozumiała dla każdego? Jeśli w mieszkaniu Eunsoo są ściany bez bazgrołów, to znak, że jeszcze nie skończyła ozdabiać poprzedniej. - Porządek
Ale ten definiowany przez Cheun. Totalny chaos? Ona nazwie to artystycznym nieładem. Jest tam tyle rzeczy, że nie jedno, a całe pięć przyszłych pokoleń mogłoby się w tym wszystkim pogubić. Gdzieś pomiędzy stosem książek, starymi ciuchami, filiżankami, które nigdy nie były czyste, leży jej „porządek”. Nie dotykaj, nie patrz, lepiej udawaj, że wszystko jest w porządku. - Zimną kawę
Nie, nie zapomniała o niej – po prostu pozwoliła, żeby dojrzała. Najlepsza jest ta, która stała 3 dni w lodówce i wygląda jak eliksir śmierci. Ale jeszcze bez pleśni. Nie przesadzajmy. - Drzemki
15-minutowe. Szkoda, że w wydaniu Eunsoo znaczy to tyle, że po przebudzeniu nie będzie mieć pojęcia, w którym roku żyje. I serio, im dłużej śpi, tym bardziej wygląda, jakby była gotowa na wieczny spoczynek. - Baekho
Baekho to pies, który nie wie, że jest psem. Bliżej mu do niszczycielskiej Godzilli, która za ofiary upodobała sobie buty i wszelkie rzeczy, które jest w stanie pochwycić w pysk. Tak, nogi przechodniów również. Niewychowany gówniarz. - Imprezy
Szczególnie te, które nie kończą się o północy i dają wystarczająco dużo czasu, by popełnić wszystkie błędy, na które nie było czasu za dnia. A poranek? Cóż, poranek to tylko powód, żeby od razu zacząć myśleć o kolejnej imprezie. - Gorzkie cukierki
Nie namawiam do tego, ale… wyobraźmy sobie, że Eunsoo od czasu do czasu lubi trochę szaleństwa. I to właśnie w postaci różnych substancji, które sprawiają, że świat nabiera kolorów. Albo dziwnych fraktali. Albo w ogóle przestaje istnieć. Oczywiście, zna granice, ale te granice są, cóż, bardzo, bardzo rozciągliwe. - Muzyka
Im głośniejsza, tym lepiej. Ma mieć wystarczający poziom, by zagłuszyć myśli. A gatunek? Cóż, to temat na naprawdę długą rozmowę. - Zakazane miejscówki
Nie ma nic lepszego niż spotkania w miejscach, do których nie każdy ma dostęp. Dachy, stare magazyny... - Przelotne znajomości
Kiedy patrzy na kogoś, wie, że to tylko chwilowe. Cała ta intensywność, pożądliwe spojrzenia, wszystko jest tylko na dzisiaj, nie na jutro. Wypije drinka, może wymieni się numerami, a nawet zaśnie w cudzym łóżku, skoro już ma do niego prawo (prawo do zapomnienia, jak się w nim znalazła). A potem... Życie toczy się dalej. Więc po co się angażować? Na pewno nie po to, by w końcu zrozumieć, że wcale nie musi tego robić, by poczuć się dobrze z samą sobą. Gdzież tam.
Eunsoo nie lubi...
- Deklaracji
Zawsze to samo – słowa, słowa, słowa. Obietnice. Każdy, kto zaczyna mówić „na zawsze”, zorientuje się, że Eunsoo przestała słuchać pięć minut wcześniej. Po co je składać, skoro i tak nikt nie zamierza się dotrzymać? - Rutyny
Wszystko zaplanowane, każda minuta spisana w terminarzu, punktualne spotkania. Przewidywalność. Serio? Kiedy coś jest zbyt proste, woli to odrzucić. Co w tym ekscytującego? Nic. - Pytań
A czemu to? A dlaczego tamto? Kto ma czas na ciągłe roztrząsanie wszystkiego? Czas zadawania miliona pytań skończył się po piątym roku życia. Pora dorosnąć. - Fałszu
Tych wszystkich grzecznych uśmiechów, które nic nie znaczą i tych gładkich rozmów, które niczego nie wnoszą. Ludzie, którzy udają, że są kimś innym, żeby pasować do oczekiwań i odwzorować syna koleżanki swojej starej. - Dobrych rad
„Powinnaś to zrobić inaczej”, „Czy nie uważasz, że powinnaś...?”, „To nie jest najlepszy wybór”. Jeśli ktoś zaczyna sugerować, jak powinna żyć, jakie decyzje podejmować i co jest dla niej najlepsze, to pora na małą-wielką niecenzuralną wiązankę. Nagle okazuje się, że zna całkiem dużo słów. - Owijania w bawełnę
Zawiły, słodko-brzęczący język i dziewczyna momentalnie ma ochotę sięgnąć po pistolet, by oddać jeden, acz celny strzał. Kawa na ławę. - Czekać
Czekanie to najgorsza tortura, jaką może sobie wyobrazić. Oczywiście, sama potrafi spóźnić się o kilka godzin, ale tobie nie wolno. - Nadmiernych optymistów
Ci, którzy z uśmiechem przylepionym do twarzy – serio, co oni biorą? Bo chyba nie to samo, co reszta. Kiedy słyszy, jak snują opowieści o tym, że „wszystko się poukłada” i „wszystko będzie dobrze”, ma ochotę zapytać, czy przypadkiem nie zatrzymali się w rozwoju. Proszę, dajcie im cukierki i niech wracają na leżakowanie. - Wchodzenia w przestrzeń osobistą
Jeśli ktoś przesadza z byciem „blisko”, to może się całkiem szybko przekonać, że poziom tolerancji Cheon jest bardziej niż niski i zaprosi go (lub ją) na wycieczkę... Na przykład do drzwi albo inny kontynent.
Cheun Eunsoo
@B.Z3R0
9.11.1999, Jeonju
koreańskie
tatuatorka
studio tatuażu Noir (oczywiście ukryte)
@B.Z3R0
9.11.1999, Jeonju
koreańskie
tatuatorka
studio tatuażu Noir (oczywiście ukryte)
biografia
Świt. Pora, kiedy ciemna i gwieździsta noc ustępuje jasności wschodzącego słońca, ściągając sen z powiek mieszkańców Seoulu. Tymczasem oczy, a zatem i powieki, Eunsoo dopiero zaprzestawały chaotycznego poruszania się na boki i zupełnie niepotrzebnych prób dostrzeżenia sensu w zawiłych wzorach malujących po przybrudzonych tuszem ścianach. Cóż, odpoczynek nie będzie jej dany. Nie dziś. Nie, kiedy pod czaszką dudnił jakiś szatański krasnal w dziwkarsko-czerwonej tutce, który z kości potylicznej uczynił sobie bemben, a za nadany rytm wybrał przypadkowy rave'owy kawałek. Był dobry, fakt. Tylko nie na tyle, by słyszeć go od godziny na zapętleniu.
Wstała, bosą stopą odgarniając to, co zalegało na podłodze. Zaszeleściło jak poruszona kartka papieru, ale po nadepnięciu już zupełnie inaczej, cóż, Cheon doszła do wniosku, że w tym stanie lepiej, by nie rozwiązywała zagadki miniętego przedmiotu, gdyż wyżej wymieniona czynność leży w granicy skrajnego ryzyka wyrzutu treści żołądka. Tego wolała nie robić. A bardziej niż tego, to po „tym” sprzątać.
Pałętała się więc bez celu po mikroskopijnym, a przez zagracenie wizualnie jeszcze mniejszym, mieszkaniu. Niektórzy nazwaliby je meliną, choć brak aparycji typowego alkoholika definicję tę oddalał w czasie. Na szczęście. Nie uniosłaby wewnętrzętrznego porównania, które z całą pewnością podszeptywałby demon zamieszkujący na lewo od serca, do własnego ojca. Do matki, choć i ona nie była wzorem rodzica, też. Z dwojga złego wolała jednak to drugie. Wybór niby żaden. Ale jednak jakiś. Kobieta, z którą dzieliła zresztą kolor włosów i oczu, chociaż miała w sobie na tyle samokontroli (albo leków, które ograniczały żywotność jej ust — who knows), by przy wyprowadzce nie odżegnać Cheon rzuconą naprędce klątwą. A owa inkantacja z mordy czarownika procentów i trunków, zwanego również stworzycielem lub dawcą, brzmiała jak doprawdy przezabawny zawijas z wulgaryzmów i przezwisk. Coś pomiędzy Panną negocjowanego afektu a wyrodną córką.
Wtedy nie było jej do śmiechu.
Teraz zaś prychnęła cicho pod nosem. Bo i cóż innego mogła zrobić? Taki to już los, że biednym wiatr w oczy, a tym, którzy przychodzą na świat w quasi małżeństwie, które ledwo wiąże koniec z końcem, choćby i wydma. Razem ze szkłem. I brudem. I czymkolwiek, ktokolwiek zechciałby do tego zbioru zapakować, ażeby oddać tragizm sytuacji. Litości Eunsoo jednak nie oczekiwała.
Ani w tym momencie, kiedy, mając do cna rozmazany makijaż i cholernie podpuchnięte oczy, mogłaby nieopatrznie, swym niewątpliwie zwalającym z nóg urokiem małego zabójcy zbawić księcia na białym koniu (rowerze, znaczy się), ani też w czasach zamierzchłych, gdy Seoul brzmiał jak niezwykle odległe marzenie o krainie mlekiem i miodem płynącej. Nie tyle stolica, ile możliwości. Skryte pod płaszczem kariery w zawodzie, który zawodem w postrzeganiu idzeniu społeczeństwa nie był, rzecz jasna. A po prawdzie, ot, prymitywnej ucieczki od problemów zastanych z chwilą narodzin. I tych, które samoistnie „spłodziła” wraz z garstką znajomych. Równie zdemoralizowanych i podziurawionych psychicznie, jak i ona. Mogłaby żałować tych chwil, rzecz w tym, że bez nich nigdy nie związałaby się z igłą i tuszem. Zostałaby przy marnych bazgrołach na murach opuszczonych budynków, notorycznych i żywych dyskusjach o konsekwencjach, jakie za ów czyn ją czekają.
Nie, żeby teraz było inaczej. Nie, bynajmniej. Jedyna różnica była taka, iż od przeprowadzki podczas prac ulepszeń fasad (tu kwestia sporna) nie dawała się złapać.
Nazwijmy to dojrzałością. A że dojrzałością do unikania pakowania w się w problemy takiej rangi, to już pomińmy. Koniec końców, Eunsoo ma w kartotece tyle wpisów, że powyższe stanowią co najwyżej dodatek, aniżeli sprawę szczególnie istotną i zajmującą. Pomijając oczywiście te natury moralnej, czy sposobu prowadzenia się. Bo jeśli chcieć je dodać, przedtem należałoby wyciąć kolejny skrawek Lasu Amazońskiego, a chyba nikomu nie widzi się walka z ekoterrorystami. Ekologami. Tymi, co przytulają drzewa i ładnie do nich mówią.
Cheon, a i owszem, też potrafi wypluć ładne słowa. Nawet wypowiedzieć. Co więcej: jak najprawdziwsza z prawdziwych mistrzyni liter.
Do psa.
Do bestii ubranej w czarno-podpalany kożuszek, który od paru minut zajmował się skórzanym butem właścicielki. Cholerne Shiby. Bo to wina rasy, absolutnie nie tego, iż rozpuściła dziada jak zagorzała matka-koreanka. Że gotowa byłaby, gdyby w portfelu słychać było jedynie dźwięk biedy, sprzedać ów futerał, byle nakarmić to coś, co gustowało w obuwiu. Że... Że gdyby tylko Baekho miał takie życzenie, przemówić ludzkim głosem, posłałaby go na uniwersytet, choć pytana o to, a bardziej swoją potencjalną obecnością nań, twierdziła, iż instytutcja jest zbyteczna.
W sumie była. Praca w Noir wystarczyła, by pokryć rachunki i niekończące się imprezy. Na nich zaś alkohol, tak potrzebny, by osiągnąć stan ledwie-nieważkości. Tę resztę, brakującą, pokrywały fikuśne cukierki przekazywane ukradkiem z rąk do rąk. A czasem i z ust do ust, jak znalazł się wyjątkowo kuszący partner do tejże transakcji. Nie bez powodu pierwszy na liście wieczornych planów był alkohol, zmieniający, nie w sposób ukryć, optykę. Mało kto trafiał w spaczone gusta Eun. To nie stało jednakowoż w sprzeczności z tym, by po unormowaniu się proporcji alkohol — narkotyki — krew (hemoglobina, mistyfikacja, taka sytuacja) mieć zamknięte oczy aż do momentu, w którym zbudzą ją pierwsze promienie słońca, coby oznajmić, że czas na ucieczkę z leża nieszczęśnika. Szczęśnika. Nieszczęśnika w szczęściu?
Jak zwał, tak zwał. Nikt raczej nie płakał. A nawet jeśli śpiący książe miał ochotę łkać, Cheon byłaby już hen daleko, w drodze do własnego mieszkania i jeszcze bardziej własnej pościeli. Lubiła dzielić chwile, ulotne momenty i kolor szminki. Nie życie, troski czy plany. By spełnić obie sympatie, konieczne było zachowanie rozwagi. I tak też nazywała sposób zawiązywania relacji na potrzebę dnia i nocy.
Rozwagą.
I czy nią była, czy nie — w ten sposób żyła w zgodzie z samą sobą. A przynajmniej chciała w to wierzyć.
Wstała, bosą stopą odgarniając to, co zalegało na podłodze. Zaszeleściło jak poruszona kartka papieru, ale po nadepnięciu już zupełnie inaczej, cóż, Cheon doszła do wniosku, że w tym stanie lepiej, by nie rozwiązywała zagadki miniętego przedmiotu, gdyż wyżej wymieniona czynność leży w granicy skrajnego ryzyka wyrzutu treści żołądka. Tego wolała nie robić. A bardziej niż tego, to po „tym” sprzątać.
Pałętała się więc bez celu po mikroskopijnym, a przez zagracenie wizualnie jeszcze mniejszym, mieszkaniu. Niektórzy nazwaliby je meliną, choć brak aparycji typowego alkoholika definicję tę oddalał w czasie. Na szczęście. Nie uniosłaby wewnętrzętrznego porównania, które z całą pewnością podszeptywałby demon zamieszkujący na lewo od serca, do własnego ojca. Do matki, choć i ona nie była wzorem rodzica, też. Z dwojga złego wolała jednak to drugie. Wybór niby żaden. Ale jednak jakiś. Kobieta, z którą dzieliła zresztą kolor włosów i oczu, chociaż miała w sobie na tyle samokontroli (albo leków, które ograniczały żywotność jej ust — who knows), by przy wyprowadzce nie odżegnać Cheon rzuconą naprędce klątwą. A owa inkantacja z mordy czarownika procentów i trunków, zwanego również stworzycielem lub dawcą, brzmiała jak doprawdy przezabawny zawijas z wulgaryzmów i przezwisk. Coś pomiędzy Panną negocjowanego afektu a wyrodną córką.
Wtedy nie było jej do śmiechu.
Teraz zaś prychnęła cicho pod nosem. Bo i cóż innego mogła zrobić? Taki to już los, że biednym wiatr w oczy, a tym, którzy przychodzą na świat w quasi małżeństwie, które ledwo wiąże koniec z końcem, choćby i wydma. Razem ze szkłem. I brudem. I czymkolwiek, ktokolwiek zechciałby do tego zbioru zapakować, ażeby oddać tragizm sytuacji. Litości Eunsoo jednak nie oczekiwała.
Ani w tym momencie, kiedy, mając do cna rozmazany makijaż i cholernie podpuchnięte oczy, mogłaby nieopatrznie, swym niewątpliwie zwalającym z nóg urokiem małego zabójcy zbawić księcia na białym koniu (rowerze, znaczy się), ani też w czasach zamierzchłych, gdy Seoul brzmiał jak niezwykle odległe marzenie o krainie mlekiem i miodem płynącej. Nie tyle stolica, ile możliwości. Skryte pod płaszczem kariery w zawodzie, który zawodem w postrzeganiu idzeniu społeczeństwa nie był, rzecz jasna. A po prawdzie, ot, prymitywnej ucieczki od problemów zastanych z chwilą narodzin. I tych, które samoistnie „spłodziła” wraz z garstką znajomych. Równie zdemoralizowanych i podziurawionych psychicznie, jak i ona. Mogłaby żałować tych chwil, rzecz w tym, że bez nich nigdy nie związałaby się z igłą i tuszem. Zostałaby przy marnych bazgrołach na murach opuszczonych budynków, notorycznych i żywych dyskusjach o konsekwencjach, jakie za ów czyn ją czekają.
Nie, żeby teraz było inaczej. Nie, bynajmniej. Jedyna różnica była taka, iż od przeprowadzki podczas prac ulepszeń fasad (tu kwestia sporna) nie dawała się złapać.
Nazwijmy to dojrzałością. A że dojrzałością do unikania pakowania w się w problemy takiej rangi, to już pomińmy. Koniec końców, Eunsoo ma w kartotece tyle wpisów, że powyższe stanowią co najwyżej dodatek, aniżeli sprawę szczególnie istotną i zajmującą. Pomijając oczywiście te natury moralnej, czy sposobu prowadzenia się. Bo jeśli chcieć je dodać, przedtem należałoby wyciąć kolejny skrawek Lasu Amazońskiego, a chyba nikomu nie widzi się walka z ekoterrorystami. Ekologami. Tymi, co przytulają drzewa i ładnie do nich mówią.
Cheon, a i owszem, też potrafi wypluć ładne słowa. Nawet wypowiedzieć. Co więcej: jak najprawdziwsza z prawdziwych mistrzyni liter.
Do psa.
Do bestii ubranej w czarno-podpalany kożuszek, który od paru minut zajmował się skórzanym butem właścicielki. Cholerne Shiby. Bo to wina rasy, absolutnie nie tego, iż rozpuściła dziada jak zagorzała matka-koreanka. Że gotowa byłaby, gdyby w portfelu słychać było jedynie dźwięk biedy, sprzedać ów futerał, byle nakarmić to coś, co gustowało w obuwiu. Że... Że gdyby tylko Baekho miał takie życzenie, przemówić ludzkim głosem, posłałaby go na uniwersytet, choć pytana o to, a bardziej swoją potencjalną obecnością nań, twierdziła, iż instytutcja jest zbyteczna.
W sumie była. Praca w Noir wystarczyła, by pokryć rachunki i niekończące się imprezy. Na nich zaś alkohol, tak potrzebny, by osiągnąć stan ledwie-nieważkości. Tę resztę, brakującą, pokrywały fikuśne cukierki przekazywane ukradkiem z rąk do rąk. A czasem i z ust do ust, jak znalazł się wyjątkowo kuszący partner do tejże transakcji. Nie bez powodu pierwszy na liście wieczornych planów był alkohol, zmieniający, nie w sposób ukryć, optykę. Mało kto trafiał w spaczone gusta Eun. To nie stało jednakowoż w sprzeczności z tym, by po unormowaniu się proporcji alkohol — narkotyki — krew (hemoglobina, mistyfikacja, taka sytuacja) mieć zamknięte oczy aż do momentu, w którym zbudzą ją pierwsze promienie słońca, coby oznajmić, że czas na ucieczkę z leża nieszczęśnika. Szczęśnika. Nieszczęśnika w szczęściu?
Jak zwał, tak zwał. Nikt raczej nie płakał. A nawet jeśli śpiący książe miał ochotę łkać, Cheon byłaby już hen daleko, w drodze do własnego mieszkania i jeszcze bardziej własnej pościeli. Lubiła dzielić chwile, ulotne momenty i kolor szminki. Nie życie, troski czy plany. By spełnić obie sympatie, konieczne było zachowanie rozwagi. I tak też nazywała sposób zawiązywania relacji na potrzebę dnia i nocy.
Rozwagą.
I czy nią była, czy nie — w ten sposób żyła w zgodzie z samą sobą. A przynajmniej chciała w to wierzyć.