zdjęcieinformacjebiografia
Chae Laura
Lalisa Manoban


moda — pisanie — noodles & tteokbokki — amerykański hip-hop i drill — motocykle — matcha — social media — taniec — koty — wyjazdy — imprezy i nocny tryb życia — bycie w centrum uwagi — czarny i czerwony kolor — złota biżuteria — pieniądze — róże — książki kryminalne i romansidła — wino — ogień
wczesne wstawanie — upały — whisky — jazz — brak telefonu — horrory — żółty kolor — pająki i nietoperze — przemoc — woda gazowana — audiobooki i podcasty — brak pieniędzy — żelki — ananas
Chae Laura
Lari, Lili
Seoul, 8 kwietnia 1998
koreańskie
redaktorka
Vogue Korea
Lari, Lili
Seoul, 8 kwietnia 1998
koreańskie
redaktorka
Vogue Korea
biografia
Nie była piękna, miała zepsute serce.
Bladą cerę, pieczołowicie dopieszczaną jeszcze bledszym pudrem o zapachu waniliowych lodów. Czarne włosy, układane z czułością każdego ranka. Puste spojrzenie zastępowały iskry emocji, za każdym razem, gdy ktoś obdarzył ją choćby odrobiną troski i miłości. Niespełnione marzenia każdego dnia boleśnie dawały o sobie znać, jednocześnie przyprawiając o mdłości, które świadczyły tylko i wyłącznie o jednym – czuła, że nic w tym popapranym świecie nie znaczy.
Dzieciństwo spędzone w skrajnej biedzie razem ze swoją młodszą siostrą. Matka, która starała się jak mogła, żeby zapewnić córkom możliwie najlepszy start w życiu, choć łatwo nie było, a brak wykształcenia i nawracająca choroba wcale nie ułatwiało sytuacji. Bywały miesiące, gdy ledwo starczało im na czynsz i trzeba było te pieniądze od kogoś zwyczajnie pożyczyć. A potem oddać, co przy następnym miesiącu zapętlało kolejny problem. Laura zaczęła pracować w wieku dwunastu lat, pomagając znajomej sąsiadce w sprzedawaniu kwiatów na targu – tak zakochała się w różach. Wszystko co zarobiła oddawała matce, chcąc w ten sposób wesprzeć ją w ciężkich chwilach. Ojca nigdy nie widziała na oczy, a gdy tylko w domu pojawiał się jego temat, matka wpadała w furię. Najlepiej było więc udawać, że nie istniał.
Pasja do pisania wykiełkowała niewinnie, zaczynając się od prowadzenia tajemnego pamiętnika, chowanego pod starym materacem we wspólnej, siostrzanej sypialni. Od dziecka miała jedno, wielkie marzenie: zabłysnąć jako idolka. Świat k-popu pochłonął ją na tyle, że w pewnym momencie liczyło się tylko to, by dostać się na pierwsze przesłuchania znanych wytwórni. W grubym notatniku opisywała swoje plany i dziecięce marzenia, rysując stroje, fryzury, sceniczne błyskotki. Szkoła? Kto by o nią dbał. Matka nie naciskała, ona zdawała, byle zdawać. Każdy z dorosłych dookoła doskonale wiedział, jaka sytuacja panowała u Chae.
Nie miała pieniędzy, miała za to wolę walki i chorą obsesję, która pchała ją do przodu, jednocześnie nie pozwalając się poddać. Oprócz tego, że swój cel opisywała pięknymi słowami w zeszycie, potrafiła też całymi godzinami ćwiczyć – codziennie. Tańczyła, śpiewała, rapowała. I to właśnie taniec i rap sprawiały jej największą frajdę. Czuła, że się w tym odnajduje. A kiedy w końcu poczuła też, że jest gotowa, nadszedł czas na przesłuchanie. Dostała się dalej i zaczęła okres trainee. Jedno z najszczęśliwszych i zarazem najbardziej druzgocących wspomnień w jej życiu, bo... skończyło się zaledwie po roku. Nie, nie dlatego, że zadebiutowała; dlatego, że zwyczajnie się z nią pożegnali. Niezależnie od tego jak bardzo się starała, według wytwórni Beat Entertainment nie miała w sobie tego czegoś, by osiągnąć sukces w branży muzycznej. Zresztą, próbowała swoich sił w innych wytwórniach i nikt nie widział w niej potencjalnej idolki.
Fantazja małej dziewczynki o zdobyciu sławy nigdy nie miała się spełnić.
Nie dopuszczała do siebie porażki przez bardzo długi czas. Mimo, że życie wiele razy dawało jej w kość, miała też wiele szczęścia. M u s i a ł a wierzyć, że tak właśnie było – inaczej skończyłaby zupełnie jak matka. Z nieodpowiednim mężczyzną, w nieodpowiednim czasie, z nieodpowiednim podejściem do życia i rodziny. Aż w końcu sama, bez męża i pieniędzy do wychowania dzieci.
Jak dziewczyna bez studiów w zakresie mody czy dziennikarstwa dostała się do Vogue’a? To nie tak, że i w tym przypadku miała szczęście – musiała się mocno napracować, żeby ktokolwiek z takiego giganta zainteresował się wysłanym przez nią mailem. Gdy dostała odpowiedź, że zapraszają ją na spotkanie w siedzibie firmy, opłaciły się lata pisania i tworzenia „idealnego” portfolio. Uwielbiała modę, była ekscentryczna, pełna kontrastów i przede wszystkim – miała zajawkę na to, o czym właściwie pisała. Kochała tworzyć. Pakiet cech i umiejętności do zadań specjalnych. Kiedy zaproponowali jej staż, robiła wszystko, żeby nie powtórzył się scenariusz z Beat. To tam skończył się jej piękny sen o podbiciu scen. I to tam poznała jego.
Jeden dzień, który przesądził o jej najbliższej przyszłości. Gdyby nie uparła się, że koniecznie powinni zabrać ją na wywiad z gwiazdą, prawdopodobnie ich drogi ponownie nigdy by się nie zeszły. Ponownie, bo poznali się już wcześniej, kiedy ona była trainee, a on uosobieniem wszystkiego, za co fani kochali idoli.
Liang Huang. Ludzie go uwielbiali i wielu zabiłoby, żeby wtedy znaleźć się na jej miejscu. Każde spojrzenie w jego stronę przyprawiało ją o szybsze bicie serca. Wydawał się wtedy taki nieosiągalny. A kiedy okazało się, że nawet trochę kojarzył ją z okresu trainee, absurdalnie poczuła, że może widział w niej coś znacznie większego, niż spaloną szansę na sukces. Gdyby nie to, nie wykonałaby pierwszego ruchu. Nigdy.
Wszystko zaczęło się tak nagle i niespodziewanie, że chyba nikt do końca by się tego nie spodziewał. Nadawali na tych samych falach i to sprawiło, że coś zaczęło się między nimi dziać. Paradoksalnie, bo właściwie byli totalnie różni, ale… podobno przeciwieństwa się przyciągają. On według niej miał dosłownie wszystko – urodę, talent, sławę i pieniądze. Skłamałaby, gdyby przyznała, że nie widziała w nim otwartego portfela i korzyści związanych z życia u boku kogoś tak bogatego, że można było od tego oszaleć. Kochała go. Nieważne jak bardzo miało się to później wydawać niedorzeczne, naprawdę go kochała. Tak bardzo, że po raz kolejny w swoim życiu zrobiłaby wszystko, aby zatrzymać go przy sobie za wszelką cenę.
Ukrywali się. To było dosyć oczywiste i absolutnie nie miała z tym problemu, by ich relacja nie wyszła na światło dzienne. W międzyczasie dostała szansę na wybicie swojej kariery na wyższy poziom. Po okresie stażu i bycia nowinką w redakcji, usłyszała propozycję awansu… z haczykiem. Według redaktora naczelnego zasłużyła na miano redaktorki ciężką pracą. Wykorzystała swoje pięć minut w każdym możliwym znaczeniu tego słowa, lądując ze wspomnianym naczelniakiem w łóżku. Czy musiała to zrobić? Pewnie nie. Czy była z siebie dumna? Kiedy dotarło do niej, że gdyby powiedziała „nie”, mogłaby spełnić się wizja kolejnej porażki, decyzja wypadła z jej ust automatycznie. Czuła się brudna, ale wolała to, niż pożegnanie się z jeszcze jednym marzeniem.
Myśl o zdradzie wracała za każdym razem, kiedy patrzyła mu w oczy. Ich związek był burzliwy, mocny i szybki. Równie szybki jak wypadek, który sprawił, że chciała przy nim być jeszcze bardziej niżeli wcześniej. I ślub, na który przecież tak mocno nalegała, gdy dowiedziała się, że zostaną rodzicami. Bała się – o niego, o siebie, o dziecko i wspólną przyszłość. Może już do końca oszalała. A może zwyczajnie okłamywała samą siebie. Miłość do Huanga mieszała się z miłością do wygodnego życia i luksusów. Myślała, że dziecko sprawi, iż nigdy jej nie zostawi. Cóż, jak bardzo się myliła. On zresztą pomylił się co do niej, bo kiedy po latach skrywanego związku poznał każde z jej oblicz, przejrzał na oczy. Nie zależało jej tak bardzo, jak twierdziła. Pierwsze wielkie kłótnie, wyzwiska i furie prowokowane ze strony Laury. Medialne skandale. Pierwsze znaki, że gwałtowne uczucie, które ich łączyło, do końca się wypaliło.
Znowu strach. Wściekłość i poczucie, że wszystko się waliło. Gdy urodziła się Flora, nie była gotowa na zostanie mamą, choć bardzo szybko te małe rączki stały się jej oczkiem w głowie. Przez całe życie sądziła, że nigdy nie powinna mieć dzieci. Dlaczego? Bała się, że stanie się dla nich dokładnie takim obrazkiem, jakim dla niej była własna matka. A kiedy Huang zażądał rozwodu, nie zamierzała poddać się bez walki. Była chodzącą sprzecznością i chyba nawet ona sama nie byłaby w stanie wytrzymać swojego zachowania. Kochała go. Nienawidziła. Kochała. Nienawidziła… Powtórka. Nie zamierzał zostawić jej ani grosza. W końcu, to były jego pieniądze, prawda? Niezależnie od tego jak bardzo chciałaby to zmienić, nie dało się już tego uratować. Rozpoczęła się sądowa zabawa.
Ten związek od samego początku skazany był na porażkę.
Your pretty face is going to hell.