zdjęcieinformacjebiografia
Ryu Daemin
Yang Jungwon


▹ "normalność" ▹ buntowniczość (na swój własny sposób) ▹ niezobowiązujące relacje ▹ eksperymentowanie ▹ próbowanie nowych rzeczy ▹ swoboda ▹ okulary przeciwsłoneczne ▹ papierosy ▹ tatuaże ▹ skórzane ubrania (ze sztucznej skóry, no bez przesady) ▹ chokery ▹ czarne złoto ▹ wino ▹ aktywność wieczorem/nocą ▹ nocne włóczenie się po mieście ▹ przydymione światła ▹ kotowate drapieżniki (np. pantery, jaguary) ▹ kolekcjonerstwo ▹ hokej, łyżwiarstwo ▹ programy naukowe ▹ taniec ▹ siłownia ▹ gry komputerowe ▹ słuchanie muzyki ▹ oglądanie seriali, filmów (i usypianie w ich trakcie) ▹ deadpool ▹ truskawki w czekoladzie ▹ poziomki ▹ tiramisu ▹ słony karmel ▹ nugat ▹ curry ▹ lasagna ▹ energetyki ▹ herbata ▹
▸ lekceważenie ▸ ograniczanie ▸ uparte trzymanie się narzuconych zasad ▸ panny wymalowane jak lale ▸ noszenie garniturów zbyt często ▸ notoryczne okłamywanie ▸ wykorzystywanie ▸ próba lansu na nazwisku ▸ żarówiaste kolory, zwłaszcza kolory pomarańczowy i żółty ▸ balet ▸ zbiorniki wodne o niewiadomej głębokości ▸ curling ▸ futbol amerykański ▸ gry pełne patologii typu LoL itp. ▸ gorzka czekolada ▸ kwaśne jabłka ▸wiśnie ▸ pomidory
Ryu Daemin
Dae
28.02.2003 | Montreal, Kanada
kanadyjskie
student reżyserii
Seoul National University
Dae
28.02.2003 | Montreal, Kanada
kanadyjskie
student reżyserii
Seoul National University
biografia
Czym jest normalne dzieciństwo? W filmach przedstawiane są one różnie, w zależności od bohatera, jego rodziny, warunków finansowych czy środowiskowych. Na podstawie mojego życiorysu, moim normalnym dzieciństwem było dorastanie na planie filmowym. Wszędzie chodziłem za tatą, ważnym gościem, któremu potem przykleiłem odpowiednią nalepkę - reżysera. I to nie byle jakiego, bo wiecznie zajęty był pracą. A że miał kupę roboty, ciągle gdzieś jeździł, ciągając mnie ze sobą. Nie miałem mamy, bo ta ponoć odeszła i wróciła do rodzimej Korei Południowej jakoś tuż po moich narodzinach. Ojciec nigdy nie zdradził mi prawdziwego powodu, uważając, iż była to błahostka i dlatego też nie jest nawet warta odszukania czy nawiązania jakiejś formy kontaktu. Chcąc być dobrym dzieckiem posłuchałem jego rady. Teraz jednak jestem ciekawy, dlaczego zamiast jednej kobiety, mój ojciec zmieniał tylko panie (a wręcz panny) jak rękawiczki. Może kiedyś się dowiem.
Wracając jednak do dzieciństwa - nie wiem w sumie, czy normalne to dobre słowo w tym przypadku. Owszem, dla mnie normą było bieganie po całym planie, co też sprawiało nie lada problem ekipie, która na nim pracowała, a potem sam stałem się jego pracownikiem. Ile miałem wtedy lat, może siedem? Wtedy ojciec wmusił mi pierwszą rolę, jakiegoś sztywnego dzieciaka z wzorowej azjatyckiej rodziny. Pamiętam, że możliwość zrobienia czegoś nowego była dla mnie wtedy bardzo atrakcyjna i ekscytująca - po latach mogę powiedzieć, że wcale nie miało to takiego rozmachu, wokół nie grała orkiestra i nie strzelały fajerwerki. Zacząłem to dostrzegać po kilku rolach z kolei, ale wtedy było już zbyt późno na ucieczkę. Ojciec już był zachwycony, że jego syn został jakimś zbawieniem kanadyjskiej (a nawet światowej) sceny filmowej. Oczywiście, że przesadzał, ale cały czas mnie w tym kierunku popychał.
Filmy jednak sporo mnie uczyły. Pokazywały mi, że tak naprawdę żyję jakimś dziwacznym życiem, którego wcale nie chciałem. W filmach byłem dzieciakiem, który miał oboje rodziców i chodził normalnie do szkoły. A ja? Uczyłem się indywidualnie, za pomocą niby wybitnych nauczycieli, których opłacał mi ojciec. W ten sposób uczyłem się również języka koreańskiego, co było wymogiem mojego ojca, który mimo wszystko miał sentyment do kraju pochodzenia swoich rodziców. Zawsze myślałem, że tak ma być. Ojciec dodatkowo wpajał mi, że dzięki temu jestem jakimś wybrańcem, który mógł mieć świat u swych stóp, jeśli odpowiednio wszystko rozegra. Bzdura. Tak naprawdę to nie miałem niczego. Późno nauczyłem się, czym tak naprawdę była przyjaźń, bo znałem tylko te dzieci, z którymi akurat grałem w filmach. Czasami przewijały się te same twarze, ale nie miałem nikogo stałego. Do czasu, aż się zbuntowałem i zażyczyłem sobie umieszczenia mnie w jakiejś dobrej szkole. Oczywiście, że musiała być ona z wyższej półki, pełna elit - ojciec inaczej by tego nie przełknął. I tak psioczył, bo przez to wiele potencjalnych ról uciekło mi między palcami, gdyż musiałem być stale w jednym miejscu. Mi to nie robiło żadnej różnicy.
Już wtedy byłem świadom, czego na pewno nie chciałbym robić.
Byłem dobrym uczniem - nie tylko pod względem zajęć, ale również i pod względem życiowym. Nie miałem problemu się zaadaptować w typowym liceum dla nastolatków, szybko nawiązałem znajomości. Dość prędko dotarło do mnie, że tutejsi ludzie też mieli hierarchię, a im sławniejszy byłeś, tym więcej osób chciało cię całować po butach. Ja nie byłem wtedy jakiejś światowej sławy aktorem, ale rozpoznawano mnie w kraju. Zwłaszcza wśród nastolatek, bo moją ostatnią ówczesną rolą był znakomity nastoletni gracz hokeja. Urody mi nie zabrakło i dostałem ją chyba po matce, co ojciec często akcentował. Nie kłóciłem się - nie wiedziałem jak wygląda. Nie miałem żadnych zdjęć, nic. Nie byłem też pewien, czy to dodatkowy atut, czy jakieś przekleństwo. Być może będę jak matka? Być może też kiedyś ucieknę, mając tego wszystkiego serdecznie dość?
Śmieszne, bo... Chyba przewidziałem przyszłość. Życie w liceum bardzo mi się spodobało. Było inne, choć dla wielu osób tak bardzo nijakie i normalne. A mnie rajcowało chodzenie na zajęcia, spotkania z przyjaciółmi, imprezy. Te ostatnie były dla mnie ucieczką, choć w pewnym momencie mocno przesadziłem. I jestem co prawda wdzięczny, bo dzięki temu uświadomiłem sobie, że obie płcie mają naprawdę wiele do zaoferowania, a zabawa może być świetna nawet i bez alkoholu, to jednak potrzebowałem najpierw wpierdolić się na ścianę niczym Harry z Ronem na peronie dziewięć i trzy czwarte. Przez przesadę i chęć spróbowania używek prawie doszło do tragedii, a wszystko przez moje narkoleptyczne proszki. Proszki na narkolepsję, bo tak, wykryto ją u mnie jakoś w wieku jedenastu lat. Ten lżejszy wariant, bez nagłego padania na ziemię niczym zwłoki. Ale mniejsza. Ojciec, gdy się dowiedział, prawie zaciągnął mnie ze sobą na kolejny plan. Terapia? Gdzie tam. Najlepszym rozwiązaniem było granie w filmach! Doskonałe remedium, no wspaniałe!
Ogarnąłem się tak naprawdę z pomocą nauczycieli oraz najbliższych znajomych. I oczywiście terapeuty, złoty człowiek po prostu. Narkotyków już nie tykałem (miałem nauczkę), alkohol ograniczyłem do minimum. Ale petów nie umiem rzucić za cholerę. I nie, wcale nie pojechałem wtedy z ojcem. Ten dzień zapamiętam chyba do końca życia, bo wreszcie mu wszystko wygarnąłem. Że zmusza mnie do życia, które całkowicie mi zbrzydło. Że zmusza mnie do wiecznej gry w jakimś spektaklu, który ma być moim życiorysem. I mógłbym powiedzieć, że dotarło. Bo przeprosił, powiedział, że chciał dla mnie najlepiej. Było jednak ale. Pozwolił mi odejść od aktorstwa... jeśli przejmę jego pałeczkę. Reżyserstwo.
Zgodziłem się, ale zaoferowałem warunek. Dalej mnie sponsoruje, załatwi mi jakieś spoko mieszkanie (lokatora też chciałem, ale to już sobie sam ogarnąłem tak, by o niczym nie wiedział) i przede wszystkim - pozwoli mi na wyjazd do Korei Południowej. Czyli tak, uciekłem sobie. I żyję lepiej niż kiedyś! No dobra... PRAWIE.
Bo sam nie wiem co robić. Poszedłem na studia reżyserskie, ale nie jestem pewien czy to chciałbym robić. Próbowałem się dostać na medycynę, która interesowała mnie już od pewnego czasu, aczkolwiek dowiedział się o tym ojciec. Nie był zadowolony, ale na szczęście nie odciął mi funduszy. Po prostu powiedziałem, że chciałem spróbować czegoś innego. Niby powiedział, że jakbym się dostał to mogę spróbować, ale jestem sceptyczny. Mam jednak problem wczuć się całkiem w tą reżyserkę, która niby nie jest zła (nie tak jak aktorstwo), ale wciąż nie zachwyca.