zdjęcieinformacjebiografia
An Aurelius
Park Jimin


jazdę na łyżwach; taniec; tworzenie choreografii; rosyjski balet; muzykę klasyczną; rozciąganie; biżuterię w dużej ilości; tatuaże; kolczyki; swojego kota; spirytus; papierosy; wystawne życie; drogie ubrania; swoją aparycję; skoki narciarskie; pielmieni; rośliny doniczkowe; podcasty kryminalne; sztukę
gdy ktoś mu mówi, że jest głupi; późnego wstawania; upadków; młodszej siostry; diety; wypełniania papierów; srebra; nauki; siniaków; pikantnego jedzenia; chodzenia po górach; koperku; czegokolwiek podanego w galarecie; podrobów; opalania się; bezsenności; kontuzji; pocenia się; siłowni
An Aurelius Mark
Aurelka, Aureolka, Alusza, Angel
26/04/1997; Petersburg, Rosja
rosyjskie
łyżwiarz figurowy, choreograf, tancerz
Tune/AMA C.
Aurelka, Aureolka, Alusza, Angel
26/04/1997; Petersburg, Rosja
rosyjskie
łyżwiarz figurowy, choreograf, tancerz
Tune/AMA C.
biografia
Plecy proste, postawa, zacznij od początku. Nie, za nisko noga, jeszcze raz. Źle, większy ruch przy wykonywaniu lutza, miał być potrójny, a nie podwójny. Od początku. Bardziej dynamicznie. Źle, skup się, od początku.
Kiedy przelotny romans kończy się wpadką, życie dziecka nie może być normalnym.
Matka Aureliusza mogła uchodzić za piękną i czarującą kobietę. Potrafiła zamieszać w głowie każdemu, więc niczym dziwnym nie wydawało się to, że uwiodła koreańskiego, nadzianego biznesmena. Spędzili razem kilka namiętnych chwil, nie chcąc od siebie niczego więcej. Wiera Paszczenko okrutnie się zdziwiła, gdy na jaw wyszła jej wpadka. Osoba nie nadająca się na rodzica zostanie zmuszona wychowywać małego człowieka. Koszmar. Dla niej liczyła się tylko jazda figurowa na łyżwach i trenowanie baletu. Przygotowywała młode talenty do mistrzostw świata, nie miała czasu na małego bękarta.
Matka roku.
Ale tatko – bo tak właśnie nazywał go Aurelius i nazywa po dziś dzień – zdawał się cudownym i kochającym rodzicem. An Minjun wydawał się na pierwszy rzut oka surowym i niekoniecznie uczuciowym mężczyzną, ale to tylko pozory. Był najlepszym ojcem na świecie, Aureli nie wyobrażał sobie nikogo innego na jego miejscu. Poświęcał mu każdą wolą chwilę, wspierał na każdym kroku w życiu, a co najważniejsze zawsze przyjeżdżał, gdy ten go o to płaczliwie prosił. Nigdy mu nie odmówił, tylko zawsze obiecywał pojawić się w ciągu dwudziestu czterech godzin.
Niezastąpiony i kochający tatko, którego uwielbiał.
Wczesną młodość spędził na jeździe na łyżwach i tańczeniu baletu. Każdego wieczoru przez godzinę rozmawiał z tatkiem, który usilnie chciał go nauczyć języka koreańskiego. Twierdził, że powinien go znać, skoro w połowie był Koreańczykiem, a wizyty w Korei z czasem musiały się pojawić w jego życiu. Nie miał nigdy porównania do „normalnego” dzieciństwa. Każdy dzień wypełniony był godzinami na lodowisku, godzinami na sali baletowej, godzinami na nauce. Matka miała swoją wizję co do jego przyszłości. Skoro kiedyś zacznie występować w międzynarodowych konkursach łyżwiarskich, musiał nauczyć się innego języka oprócz rosyjskiego czy też koreańskiego, angielski stanowił najlepszym rozwiązaniem. A on nigdy nie sprzeciwiał się swojej rodzicielce.
Lubił jeździć na łyżwach. Lubił tańczyć balet. Lubił język koreański, wydawał mu się tak bardzo odmiennym od rosyjskiego, a jednocześnie tak ciekawy. Nie lubił łez wylanych za każdym razem, gdy upadł na taflę lodu. Nie lubił języka angielskiego, był skomplikowany. Nie lubił chłodu matki, która nie potrafiła być wobec niego tak czuła jak tatko, który niestety nie mieszkał z nimi na stałe.
Dzieciństwo wypełnione było łzami i ciągłym uczuciem samotności.
Nie spodziewał się, że w życiu matki może pojawić się inny mężczyzna. Wolał myśleć, że tatko był jedynym, ale musiał się rozczarować. Gdy miał siedem lat Wiera wzięła ślub z panem Borysem (nigdy nie nazwie go inaczej), a rok później na świat przyszła ich jedyna córka, a jego młodsza siostra. Nie znosił ją praktycznie od pierwszego wejrzenia. Wolał skupić się na tym co robił niż przejmować się małym, krzykliwym dzieckiem w domu. Czy człowiekiem, który chciał udawać jego ojca.
Miał dziesięć lat, gdy pierwszy raz zadebiutował w odpowiednim dla swojego wieku konkursie Mistrzostw Rosji w Łyżwiarstwie Figurowym. I wygrał. Debiutant zgarnął główną nagrodę, zaskakując przy tym wszystkich dookoła. Zrobiło się o nim głośno. Syn Wiery Paszczenko odziedziczył po niej talent, a może był nawet od niej lepszym? To mogło okazać się dopiero w przyszłości, która miała zaskakująco złoty kolor. W wieku trzynastu lat został mistrzem Rosji juniorów. Międzynarodowe zawody juniorskie nie stanowiły dla niego żadnych problemów. W wieku czternastu lat został mistrzem świata juniorów i wygrał w finale Junior Gran Prix. Był na fali. Był niepokonany.
Jednocześnie nadal był dzieckiem.
Aureliusz nigdy nie ukrywał tego, że raczej należał do mocno dziecinnych osób. Matka skutecznie izolowała go od rówieśników, na każdym kroku przypominając mu o tym, że tak na dobrą sprawę to jego rywale, chcący wykorzystać każdą chwilę słabości. Tak więc dorastał pod ciągłą presją, gdzie musiał być najlepszym, a po swojej wygranej ta tylko się nasiliła. Matka popadła w jakąś psychozę namawiając go do jeszcze większej ilości treningów. Musiał udoskonalić program, krótki jak i dowolny. Potrójny lutz nie wystarczył, powinien nauczyć się poczwórnego. A on naiwny słuchał i pokornie wypełniał plany treningowe.
Mając czternaście lat czuł się wypalony. Tatko odwiedzał go coraz częściej, chcąc mieć go na oku. Notorycznie kłócił się z Wierą na temat sposobów jej treningów. Spędzanie z nimi minimalnej ilości czasu pod jednym dachem zawsze kończyło się przenikliwym bólem głowy i jeszcze większą niechęcią do czegokolwiek. Jedynym sposobem na oderwanie się od tego było spędzenie jeszcze większej ilości godzin na lodowisku. I to właśnie robił. I nadal wygrywał.
Był nastolatkiem. Potrzebował kontaktu z innymi ludźmi, ale potwornie wstydził się zagadać do kogokolwiek. Pokonanie chorobliwej nieśmiałości trochę trwało, ale przełamał się. Zaprzyjaźnił się z jednym z trenujących Słoweńców, który przeprowadził się do Petersburga ze względu na treningi łyżwiarskie. Lovro tak na dobrą sprawę był jego pierwszym przyjacielem. Pomagał mu w przygotowaniach do konkursów, nie traktował jako rywala… Powoli zaczął odkrywać w sobie pasję do układania choreografii.
Największym marzeniem Wiery był występ na Igrzyskach Olimpijskich. Jej to nie wyszło, ale Aureliusz miał realną szansę, żeby spełnić jej pragnienie.
Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi zdawały się czymś nierealnym. Aureliusz nie potrafił uwierzyć w to, że naprawdę się na nie zakwalifikował. Pracował na to ciężko od pierwszego zwycięstwa, mając nadzieję, że będzie mógł wystąpić na najważniejszej imprezie sportowej na świecie. A mógł zadebiutować na tego typu imprezie przed własną publicznością. Presja jaką odczuwał, zdawała się go przygniatać, ale z całych sił starał się jej nie ulegnąć. Tysiące oczu będzie wpatrzonych tylko w niego, będzie czuł doping całego stadionu, musiał po prostu dać z siebie wszystko. Przygotowania stały się jeszcze bardziej intensywne. Tatko z tej okazji nie opuszczał go na krok. Obiecał, że zostanie z nim do samego końca tego wydarzenia. Przy nim czuł się o wiele pewniejszy. Nie stresował się, wierzył w to, że tu również może osiągnąć sukces. W końcu jak mu się wydawało to właśnie było jego marzenie.
Mgliście pamięta samą imprezę. Za dużo emocji, za dużo stresu. Szło mu dobrze, matka zdawała się w niebo wzięta, stwierdzając, że złoto mają już w kieszeni. Tatko był nieco bardziej stonowany, upewniając się tylko czy na pewno było z nim wszystko w porządku. Cóż, tak do końca nie było. Lekko się spiął. Główny przeciwnik okazał się piekielnie doskonałym łyżwiarzem, ale lubił wyzwania. W końcu wygrana z nim ucieszy go jeszcze bardziej niż gdyby miał zmierzyć się z kimś słabszym.
Srebrny medal olimpijski w kategorii solistów był naprawdę dużym osiągnięciem. Miał prawie siedemnaście lat, a mógł stanąć na drugim miejscu dumnie reprezentując kraj.
A tak naprawdę czuł się największym przegranym, który odniósł tak paskudną porażkę przed własną publicznością, rozczarowując cały swój naród. Nie przyniósł chwały, przyniósł tylko i wyłącznie rozczarowanie.
I matka też tak o nim myślała.
Miał siedemnaście lat, toksyczne myślenie matki i nie mógł odczuwać niczego innego oprócz ogromnej rozpaczy tym, że okazał się tak niewystarczającym. Nie pamięta dokładnie co działo się po uroczystym wręczeniu medali. Czarna plama, pourywane krzyki rodziców i jego spazmatyczny płacz. Tak mógł określić swoje wspomnienia.
W tym momencie tatko powiedział dość.
An Minjun wziął sprawy w swoje ręce, a raczej spakował syna i zabrał ze sobą do Korei. Wiera na to przystała, tak rozczarował ją. Aureliusz był potulny, nie miał sił się sprzeciwiać nadal przeżywając swoją ogromną porażkę. Pierwszy raz w życiu odstawił łyżwy na dłuższy czas, podobnie jak treningi tańca. Ukrywał się w ojczyźnie tatka, panicznie obawiając się telefonów matki albo o zgrozo jej pojawienia się. Stan ten nie mógł trwać za długo. Był w ostatniej klasie, chciał skończyć edukację w spokoju, żeby móc później zdecydować co chce robić ze swoim życiem. Matka doszła z tatkiem do porozumienia: Aureli wraca do Petersburga, a po skończeniu szkoły sam zdecyduje co chce dalej ze sobą zrobić.
Pierwszy raz od dawna skupił się na czymś innym niż łyżwiarstwie czy tańcu. To było naprawdę dziwne uczucie. Nie potrafił nie jeździć na łyżwach, nie potrafił nie chodzić na treningi tańca. Matka od maleńkości wbiła mu te dwie rzeczy do głowy i nie potrafił bez nich żyć. Odpuścił sobie nieco, temat Igrzysk Olimpijskich w ich domu stanowił temat tabu, a matka nie potrafiła być wobec niego tak zajadła jak wcześniej. Ten czas stanowił dla niego miłą odskocznie. Zaczął wychodzić ze znajomymi ze szkoły, jak i z tymi z zajęć dodatkowych. Pierwszy raz spróbował używek, pierwszy raz poczuł się, jak normalny nastolatek.
Zakończenie szkoły stanowiło dla niego zakończenie pewnego etapu w życiu. Tatko przyjechał do niego na tę okazję, dodatkowo mieli z matką do przegadania naprawdę sporo rzeczy.
Matka już dawno przestała być dla niego tylko matką, była trenerem.
Rozmowa trwała kilka godzin. Nie dało się spiąć całego życia Aureliusza w ciągu kilku minut, gdy chciało się je przewrócić do góry nogami. Chciał zamieszkać z ojcem w Korei, chciał pokonać targające nim emocje po swojej porażce, jednocześnie nie chciał porzucać łyżwiarstwa, nie umiał bez tego żyć. Matka musiała zaaprobować wszystko. Nowego trenera, pod którego czujnym okiem miał się przygotować do zbliżających się zawodów, które z góry mu narzuciła, a on nie chciał się z nią sprzeczać na ten temat, nową szkołę tańca… Czuł się niepewny. Jeszcze nigdy nie mieszkał z tatkiem tak długi czas, a teraz zdawało się, że ten stan może trwać kilka najbliższych lat. Obiecał matce, że nadal będzie się przykładał, a wszelkie treningi choreografii do konkursów będą nagrywane i później jej przesyłane.
Nowy start nie zawsze okazuje się tak prostym.
Aureolek naprawdę myślał, że jego koreański był na naprawdę przyzwoitym poziomie. W końcu tatko wymagał od niego rozmowy tylko i wyłącznie w tym języku, a jakoś się dogadywali. No właśnie, jakoś. Wychwalał wszelkie świętości, że nowy trener wolał komunikować się z nim po angielsku, ale szkoła tańca zdawała się typowo koreańską placówką. I tu pojawiły się pierwsze problemy. On naprawdę chciał się dogadać z innymi, chciał zawrzeć nowe znajomości, skoro jego najbliższy przyjaciel znajdował się na innym kontynencie. Początki zdawały się naprawdę komiczne. Tragicznie komiczne krótko mówiąc.
Tatko postanowił zapewnić mu edukację od zera. Startował z poziomu przedszkolnego, gdzie uczył się podstaw takich jak pisanie, czytanie czy poprawne wypowiadanie wszystkich słów. Horror, po prostu koszmar na jawie. Z drugiej strony zdobywał podstawy, których od zawsze mu brakowało. To czego nauczył go rodzic, nie umywało się do tego, co wymagały od niego wykwalifikowane nauczycielki.
Treningi pochłaniały sporą część jego wolnego czasu, a resztę poświęcał do nauki języka. Chciał podciągnąć swój żałosny poziom, szukając coraz to lepszej motywacji, która koniec końców i tak wypadała nieco słabo.
Nie do końca rozumiał kultury Korei. Artyści byli traktowani naprawdę w przedziwny sposób, a gdy tatko mu powiedział o zapraszaniu na przesłuchania dosłownie z ulicy, nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia. Wydawało mu się to historią wyssaną z palca. Totalnie.
Dwa lata minęły mu w zastraszającym tempie. Dumnie reprezentował swoją ojczyznę, wygrywając konkursy, okazało się, że nowy trener wprowadził powiew świeżości do jego występów, plus nie miał nic przeciwko w układaniu wspólnych choreografii. To podobało mu się najbardziej. Szkoła taneczna lubiła organizować wystąpienia, na które zapraszani byli ludzie z „branży”. Nigdy nie zawracał sobie tym szczególnie głowy, nie interesowało go to szczególnie. Jakie było jego zdziwienie, gdy po występie dostał zaproszenie na przesłuchanie do jednej z wytwórni. Całe szczęście, że tatko był w tamtym momencie obok niego i skutecznie wytłumaczył mu o co chodzi. Samemu Aurelkowi zabrakło języka w gębie, zawstydzając się koszmarnie.
No i poszedł.
Jak on się skompromitował na tym przesłuchaniu to głowa mała.
Nie zrozumiał za bardzo co się do niego mówiło. Nerwy zrobiły swoje, a od zawsze miał problem z radzeniem sobie w stresujących sytuacjach. Zatańczył, chyba się podobało, czekał na opinię. Na całe szczęście nikt nie wpadł na to, aby Aureliusz miał zostać idolem. Przecież on w tym momencie ledwo co czytał po koreańsku, dodatkowo robił to wybitnie powoli, jak miał niby śpiewać? Niemożliwe.
W wieku dziewiętnastu lat został tancerzem w jednej z wytwórni, w której spotkał naprawdę interesujących ludzi. Zaczął coraz bardziej otwierać się na innych, przebywając w towarzystwie Koreańczyków nauka nie wydawała się tak ciężka, jak na początku. Został zmuszonym do przeorganizowania swojego czasu. Szkoła tańca została odsunięta na boczny plan, ilości godzin spędzonych na lodowisku nie chciał zmniejszać, więc wolał zrezygnować z tego drugiego na rzecz wytwórni.
Czasami trudno było pogodzić wytwórnię z aktywną karierą łyżwiarza figurowego, ale nie chciał rezygnować z żadnej z tych rzeczy. Uwielbiał tańczyć, a to gdzie to robił mało go już interesowało. Przynajmniej łatwiej było mu zrozumieć cały ten fenomen kpopu. A raczej starał się.
Pierwsze zgrzyty pojawiły się przy przygotowaniach do jego drugich Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu. Musiał poświęcić temu więcej czasu, więcej godzin na lodowisku, baletu czy częstsze latanie do Petersburga. Matka nie chciała mu odpuścić chcąc się upewnić, że tym razem zdobędzie główną nagrodę, a nie tę pocieszenia. Wytwórnia nie była zbyt przychylna, jego nieobecnościom. Zareagować musieli oboje rodziców, co niekoniecznie poprawiło relacje Aureliusa z przedstawicielami wytwórni. Wolał odsunąć od siebie negatywne myśli. Igrzyska, zwycięstwo, duma. Tylko na tym mu zależało. Chciał zostać doceniony przez swojego trenera. Na tym zależało mu najbardziej.
Pjongczang pod wieloma względami było cięższe niż Soczi. Emocjonalnie był lepiej przygotowany do tego co będzie czuł w trakcie swoich występów. Ale poziom jaki reprezentowali inni zawodnicy o wiele odskakiwał od poprzednich Igrzysk. Wyzwanie, adrenalina czuł głównie to. Naprawdę chciał wygrać, ale widział, że to może być trudniejsze niż myślał. Odrzucił od siebie obawy, skupiając się na samej jeździe. Nie miał zamiaru się poddawać. Chciał walczyć.
I wywalczył – drugie srebro. Cudownie.
Nie płakał, czuł dziwną mieszankę śmiechu i rozczarowania. Dość szybko przeszedł z tym do porządku dziennego, w końcu drugie srebro olimpijskie wcale nie było czymś złym.
Matka nie skomentowała tego, wolała spuścić na to kurtynę milczenia.
Dał sobie tydzień odpoczynku. Zebrał myśli i ponownie wrócił do trenowania.
Blisko dwa lata męczył się będąc jednym z tancerzy w wytwórni. Coraz bardziej zaczął rozmijać się kierunkiem w jakim zmierzała wytwórnia. Najzwyczajniej męczył się, coraz mniej czując radości z samego tańca. Próbował układać choreografię, starać się tak samo jak wcześniej, ale nie wychodziło mu to tak dobrze jakby chciał. Nadal brał udział w zawodach łyżwiarskich, a to coraz bardziej przeszkadzało wytwórni. Nie był w stanie zrezygnować z tego co robił od dziecka. Oddychał tym, nie wyobrażał sobie życia. Na dobrą sprawę został zmuszonym do opuszczenia wytwórni – w 2020 podziękowali za współpracę i każdy poszedł w swoją stronę.
Prowadzenie własnej działalności zdawało się na początku czymś absurdalnym, gdy nie potrafił zorientować się w skomplikowanych szczegółach. Czuł się na to najzwyczajniej w świecie za głupi. Tatko stanowił w tym momencie ogromną pomoc, którą nie miał zamiaru gardzić. W końcu tatko znał się na biznesie jak mało kto i wprost uwielbiał mu pomagać na każdym kroku. Dość ostrożnie podszedł do oficjalnego otwarcia AMA Choreography. Na początku postawił stronę internetową, uzupełnił wszelkie informację i czekał na odzew zainteresowanych, potencjalnych klientów.
Dość szybko nawiązał stałą współpracę z przyjaciółką, która również postanowiła otworzyć własną wytwórnię. Działali na zasadzie zlecenia – on przygotowywał ją pod względem tanecznym do cb, a ona płaciła mu za to godne wynagrodzenie. Współpraca idealna, którą z ogromną przyjemnością kontynuowali.
Z czasem zaczęło się pojawiać jeszcze więcej zleceń, które wywoływały uśmiech na twarzy.
Wrodzony pracoholizm popychał go do szukania nowych zajęć. Z pewną dozą ostrożności zaczął przygotowywać się do swoich ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Przynajmniej będzie miał blisko. Mówił sobie do trzech razy sztuka, nic nie stało mu na przeszkodzie, aby spróbować jeszcze raz. Matka ponownie pomagała mu w ćwiczeniach, łatwiej było mu się skupić, gdy miał ją przy swoim boku. Nie zmieniła się nic a nic, gdy tak samo jak zawsze łajała go za byle błąd. Kojarzyło mu się to z dobrymi wspomnieniami co niekoniecznie świadczyło o nim najlepiej.
Trzeci występ na Igrzyskach Olimpijskich był dla niego o wiele spokojniejszy. Wydoroślał, uspokoił się, wiedział czego mógł oczekiwać od siebie, jak i od rywali. Starał się spędzić ten czas w jak najbardziej efektywny sposób – czasami zdarzyło mu się zabłądzić w miejsce, gdzie mieli skakać skoczkowie narciarscy, ale kto by to liczył. Chodziło tu o jego sukces i tak właściwie dobrą zabawę. Bez niej nie byłoby to tak samo pasjonujące.
Trzeci występ to trzecie miejsce. Brąz wcale nie był aż taki zły.
Odetchnął z ulgą po wręczeniu nagród. Widocznie, nie był w stanie dosięgnąć złota, ale nie czuł się aż tak rozczarowany z tego powodu. Z roku na rok poziom łyżwiarzy figurowych stawał się coraz wyższy, a on był coraz starszy. Nie miał już tego młodzieńczego zapału czy posiadania końskiego zdrowia. Musiał odrobinę zwolnić, więc cieszył się z tego, że udało mu się zająć jakiekolwiek miejsce. Lepsze to niż nic.
Matka wysiliła się na prawie szczery uśmiech i poklepanie po ramieniu. Nie powiedziała nic, ale doceniał ten fakt.
Skoro nie musiał trenować tak intensywnie z myślą o kolejnych Igrzyskach, okazało się, że posiadał za dużą ilość wolnego czasu. Nadal występował w konkursach, bo bez nich nie czułby się sobą, ale zaczął przygotowywać też innych. Spodobało mu się uczenie młodych talentów choreografii. Widząc ich ruchy, wiedział co powinni zrobić, aby osiągnąć sukces.
A jako trzykrotny medalista olimpijski miał całkiem sporą renomę.
Ostatnie lata okazały się dla niego łaskawe. Stał się naprawdę solidnym choreografem w tańcu, jak i łyżwiarstwie figurowym. Na brak klientów nie mógł narzekać, ale odczuwał potrzebę pracy w jeszcze jednym miejscu. Całkiem spontanicznie zgłosił się do pracy w Tune Entertaiment. Nie jako tancerz, nic z tych rzeczy, chciał zostać zatrudniony na stanowisku choreografa, a nie mogli mu odmówić doświadczenia i umiejętności. Wzięli go, za co bardzo dziękował, bo w końcu poczuł się doceniony. Po co odpoczywać skoro można jeszcze więcej pracować? To wydawało mu się o wiele bardziej interesującym.
Prawie dwa lata współpracy z Tune należały do naprawdę owocnych. Lubił pracę z młodymi idolami, a także trainee, którzy łaknęli nauki i zdobywania nowych umiejętności. Cierpliwe tłumaczył im każdy krok, a najmniejszy sukces za każdym razem zostawał przez niego docenianym.
Spełniał się na tle zawodowym, może niekoniecznie na tle prywatnym, ale naprawdę było mu dobrze tak jak było. I tak na dobrą sprawę niczego nie chciał zmieniać.
Kiedy przelotny romans kończy się wpadką, życie dziecka nie może być normalnym.
Matka Aureliusza mogła uchodzić za piękną i czarującą kobietę. Potrafiła zamieszać w głowie każdemu, więc niczym dziwnym nie wydawało się to, że uwiodła koreańskiego, nadzianego biznesmena. Spędzili razem kilka namiętnych chwil, nie chcąc od siebie niczego więcej. Wiera Paszczenko okrutnie się zdziwiła, gdy na jaw wyszła jej wpadka. Osoba nie nadająca się na rodzica zostanie zmuszona wychowywać małego człowieka. Koszmar. Dla niej liczyła się tylko jazda figurowa na łyżwach i trenowanie baletu. Przygotowywała młode talenty do mistrzostw świata, nie miała czasu na małego bękarta.
Matka roku.
Ale tatko – bo tak właśnie nazywał go Aurelius i nazywa po dziś dzień – zdawał się cudownym i kochającym rodzicem. An Minjun wydawał się na pierwszy rzut oka surowym i niekoniecznie uczuciowym mężczyzną, ale to tylko pozory. Był najlepszym ojcem na świecie, Aureli nie wyobrażał sobie nikogo innego na jego miejscu. Poświęcał mu każdą wolą chwilę, wspierał na każdym kroku w życiu, a co najważniejsze zawsze przyjeżdżał, gdy ten go o to płaczliwie prosił. Nigdy mu nie odmówił, tylko zawsze obiecywał pojawić się w ciągu dwudziestu czterech godzin.
Niezastąpiony i kochający tatko, którego uwielbiał.
Wczesną młodość spędził na jeździe na łyżwach i tańczeniu baletu. Każdego wieczoru przez godzinę rozmawiał z tatkiem, który usilnie chciał go nauczyć języka koreańskiego. Twierdził, że powinien go znać, skoro w połowie był Koreańczykiem, a wizyty w Korei z czasem musiały się pojawić w jego życiu. Nie miał nigdy porównania do „normalnego” dzieciństwa. Każdy dzień wypełniony był godzinami na lodowisku, godzinami na sali baletowej, godzinami na nauce. Matka miała swoją wizję co do jego przyszłości. Skoro kiedyś zacznie występować w międzynarodowych konkursach łyżwiarskich, musiał nauczyć się innego języka oprócz rosyjskiego czy też koreańskiego, angielski stanowił najlepszym rozwiązaniem. A on nigdy nie sprzeciwiał się swojej rodzicielce.
Lubił jeździć na łyżwach. Lubił tańczyć balet. Lubił język koreański, wydawał mu się tak bardzo odmiennym od rosyjskiego, a jednocześnie tak ciekawy. Nie lubił łez wylanych za każdym razem, gdy upadł na taflę lodu. Nie lubił języka angielskiego, był skomplikowany. Nie lubił chłodu matki, która nie potrafiła być wobec niego tak czuła jak tatko, który niestety nie mieszkał z nimi na stałe.
Dzieciństwo wypełnione było łzami i ciągłym uczuciem samotności.
Nie spodziewał się, że w życiu matki może pojawić się inny mężczyzna. Wolał myśleć, że tatko był jedynym, ale musiał się rozczarować. Gdy miał siedem lat Wiera wzięła ślub z panem Borysem (nigdy nie nazwie go inaczej), a rok później na świat przyszła ich jedyna córka, a jego młodsza siostra. Nie znosił ją praktycznie od pierwszego wejrzenia. Wolał skupić się na tym co robił niż przejmować się małym, krzykliwym dzieckiem w domu. Czy człowiekiem, który chciał udawać jego ojca.
Miał dziesięć lat, gdy pierwszy raz zadebiutował w odpowiednim dla swojego wieku konkursie Mistrzostw Rosji w Łyżwiarstwie Figurowym. I wygrał. Debiutant zgarnął główną nagrodę, zaskakując przy tym wszystkich dookoła. Zrobiło się o nim głośno. Syn Wiery Paszczenko odziedziczył po niej talent, a może był nawet od niej lepszym? To mogło okazać się dopiero w przyszłości, która miała zaskakująco złoty kolor. W wieku trzynastu lat został mistrzem Rosji juniorów. Międzynarodowe zawody juniorskie nie stanowiły dla niego żadnych problemów. W wieku czternastu lat został mistrzem świata juniorów i wygrał w finale Junior Gran Prix. Był na fali. Był niepokonany.
Jednocześnie nadal był dzieckiem.
Aureliusz nigdy nie ukrywał tego, że raczej należał do mocno dziecinnych osób. Matka skutecznie izolowała go od rówieśników, na każdym kroku przypominając mu o tym, że tak na dobrą sprawę to jego rywale, chcący wykorzystać każdą chwilę słabości. Tak więc dorastał pod ciągłą presją, gdzie musiał być najlepszym, a po swojej wygranej ta tylko się nasiliła. Matka popadła w jakąś psychozę namawiając go do jeszcze większej ilości treningów. Musiał udoskonalić program, krótki jak i dowolny. Potrójny lutz nie wystarczył, powinien nauczyć się poczwórnego. A on naiwny słuchał i pokornie wypełniał plany treningowe.
Mając czternaście lat czuł się wypalony. Tatko odwiedzał go coraz częściej, chcąc mieć go na oku. Notorycznie kłócił się z Wierą na temat sposobów jej treningów. Spędzanie z nimi minimalnej ilości czasu pod jednym dachem zawsze kończyło się przenikliwym bólem głowy i jeszcze większą niechęcią do czegokolwiek. Jedynym sposobem na oderwanie się od tego było spędzenie jeszcze większej ilości godzin na lodowisku. I to właśnie robił. I nadal wygrywał.
Był nastolatkiem. Potrzebował kontaktu z innymi ludźmi, ale potwornie wstydził się zagadać do kogokolwiek. Pokonanie chorobliwej nieśmiałości trochę trwało, ale przełamał się. Zaprzyjaźnił się z jednym z trenujących Słoweńców, który przeprowadził się do Petersburga ze względu na treningi łyżwiarskie. Lovro tak na dobrą sprawę był jego pierwszym przyjacielem. Pomagał mu w przygotowaniach do konkursów, nie traktował jako rywala… Powoli zaczął odkrywać w sobie pasję do układania choreografii.
Największym marzeniem Wiery był występ na Igrzyskach Olimpijskich. Jej to nie wyszło, ale Aureliusz miał realną szansę, żeby spełnić jej pragnienie.
Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi zdawały się czymś nierealnym. Aureliusz nie potrafił uwierzyć w to, że naprawdę się na nie zakwalifikował. Pracował na to ciężko od pierwszego zwycięstwa, mając nadzieję, że będzie mógł wystąpić na najważniejszej imprezie sportowej na świecie. A mógł zadebiutować na tego typu imprezie przed własną publicznością. Presja jaką odczuwał, zdawała się go przygniatać, ale z całych sił starał się jej nie ulegnąć. Tysiące oczu będzie wpatrzonych tylko w niego, będzie czuł doping całego stadionu, musiał po prostu dać z siebie wszystko. Przygotowania stały się jeszcze bardziej intensywne. Tatko z tej okazji nie opuszczał go na krok. Obiecał, że zostanie z nim do samego końca tego wydarzenia. Przy nim czuł się o wiele pewniejszy. Nie stresował się, wierzył w to, że tu również może osiągnąć sukces. W końcu jak mu się wydawało to właśnie było jego marzenie.
Mgliście pamięta samą imprezę. Za dużo emocji, za dużo stresu. Szło mu dobrze, matka zdawała się w niebo wzięta, stwierdzając, że złoto mają już w kieszeni. Tatko był nieco bardziej stonowany, upewniając się tylko czy na pewno było z nim wszystko w porządku. Cóż, tak do końca nie było. Lekko się spiął. Główny przeciwnik okazał się piekielnie doskonałym łyżwiarzem, ale lubił wyzwania. W końcu wygrana z nim ucieszy go jeszcze bardziej niż gdyby miał zmierzyć się z kimś słabszym.
Srebrny medal olimpijski w kategorii solistów był naprawdę dużym osiągnięciem. Miał prawie siedemnaście lat, a mógł stanąć na drugim miejscu dumnie reprezentując kraj.
A tak naprawdę czuł się największym przegranym, który odniósł tak paskudną porażkę przed własną publicznością, rozczarowując cały swój naród. Nie przyniósł chwały, przyniósł tylko i wyłącznie rozczarowanie.
I matka też tak o nim myślała.
Miał siedemnaście lat, toksyczne myślenie matki i nie mógł odczuwać niczego innego oprócz ogromnej rozpaczy tym, że okazał się tak niewystarczającym. Nie pamięta dokładnie co działo się po uroczystym wręczeniu medali. Czarna plama, pourywane krzyki rodziców i jego spazmatyczny płacz. Tak mógł określić swoje wspomnienia.
W tym momencie tatko powiedział dość.
An Minjun wziął sprawy w swoje ręce, a raczej spakował syna i zabrał ze sobą do Korei. Wiera na to przystała, tak rozczarował ją. Aureliusz był potulny, nie miał sił się sprzeciwiać nadal przeżywając swoją ogromną porażkę. Pierwszy raz w życiu odstawił łyżwy na dłuższy czas, podobnie jak treningi tańca. Ukrywał się w ojczyźnie tatka, panicznie obawiając się telefonów matki albo o zgrozo jej pojawienia się. Stan ten nie mógł trwać za długo. Był w ostatniej klasie, chciał skończyć edukację w spokoju, żeby móc później zdecydować co chce robić ze swoim życiem. Matka doszła z tatkiem do porozumienia: Aureli wraca do Petersburga, a po skończeniu szkoły sam zdecyduje co chce dalej ze sobą zrobić.
Pierwszy raz od dawna skupił się na czymś innym niż łyżwiarstwie czy tańcu. To było naprawdę dziwne uczucie. Nie potrafił nie jeździć na łyżwach, nie potrafił nie chodzić na treningi tańca. Matka od maleńkości wbiła mu te dwie rzeczy do głowy i nie potrafił bez nich żyć. Odpuścił sobie nieco, temat Igrzysk Olimpijskich w ich domu stanowił temat tabu, a matka nie potrafiła być wobec niego tak zajadła jak wcześniej. Ten czas stanowił dla niego miłą odskocznie. Zaczął wychodzić ze znajomymi ze szkoły, jak i z tymi z zajęć dodatkowych. Pierwszy raz spróbował używek, pierwszy raz poczuł się, jak normalny nastolatek.
Zakończenie szkoły stanowiło dla niego zakończenie pewnego etapu w życiu. Tatko przyjechał do niego na tę okazję, dodatkowo mieli z matką do przegadania naprawdę sporo rzeczy.
Matka już dawno przestała być dla niego tylko matką, była trenerem.
Rozmowa trwała kilka godzin. Nie dało się spiąć całego życia Aureliusza w ciągu kilku minut, gdy chciało się je przewrócić do góry nogami. Chciał zamieszkać z ojcem w Korei, chciał pokonać targające nim emocje po swojej porażce, jednocześnie nie chciał porzucać łyżwiarstwa, nie umiał bez tego żyć. Matka musiała zaaprobować wszystko. Nowego trenera, pod którego czujnym okiem miał się przygotować do zbliżających się zawodów, które z góry mu narzuciła, a on nie chciał się z nią sprzeczać na ten temat, nową szkołę tańca… Czuł się niepewny. Jeszcze nigdy nie mieszkał z tatkiem tak długi czas, a teraz zdawało się, że ten stan może trwać kilka najbliższych lat. Obiecał matce, że nadal będzie się przykładał, a wszelkie treningi choreografii do konkursów będą nagrywane i później jej przesyłane.
Nowy start nie zawsze okazuje się tak prostym.
Aureolek naprawdę myślał, że jego koreański był na naprawdę przyzwoitym poziomie. W końcu tatko wymagał od niego rozmowy tylko i wyłącznie w tym języku, a jakoś się dogadywali. No właśnie, jakoś. Wychwalał wszelkie świętości, że nowy trener wolał komunikować się z nim po angielsku, ale szkoła tańca zdawała się typowo koreańską placówką. I tu pojawiły się pierwsze problemy. On naprawdę chciał się dogadać z innymi, chciał zawrzeć nowe znajomości, skoro jego najbliższy przyjaciel znajdował się na innym kontynencie. Początki zdawały się naprawdę komiczne. Tragicznie komiczne krótko mówiąc.
Tatko postanowił zapewnić mu edukację od zera. Startował z poziomu przedszkolnego, gdzie uczył się podstaw takich jak pisanie, czytanie czy poprawne wypowiadanie wszystkich słów. Horror, po prostu koszmar na jawie. Z drugiej strony zdobywał podstawy, których od zawsze mu brakowało. To czego nauczył go rodzic, nie umywało się do tego, co wymagały od niego wykwalifikowane nauczycielki.
Treningi pochłaniały sporą część jego wolnego czasu, a resztę poświęcał do nauki języka. Chciał podciągnąć swój żałosny poziom, szukając coraz to lepszej motywacji, która koniec końców i tak wypadała nieco słabo.
Nie do końca rozumiał kultury Korei. Artyści byli traktowani naprawdę w przedziwny sposób, a gdy tatko mu powiedział o zapraszaniu na przesłuchania dosłownie z ulicy, nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia. Wydawało mu się to historią wyssaną z palca. Totalnie.
Dwa lata minęły mu w zastraszającym tempie. Dumnie reprezentował swoją ojczyznę, wygrywając konkursy, okazało się, że nowy trener wprowadził powiew świeżości do jego występów, plus nie miał nic przeciwko w układaniu wspólnych choreografii. To podobało mu się najbardziej. Szkoła taneczna lubiła organizować wystąpienia, na które zapraszani byli ludzie z „branży”. Nigdy nie zawracał sobie tym szczególnie głowy, nie interesowało go to szczególnie. Jakie było jego zdziwienie, gdy po występie dostał zaproszenie na przesłuchanie do jednej z wytwórni. Całe szczęście, że tatko był w tamtym momencie obok niego i skutecznie wytłumaczył mu o co chodzi. Samemu Aurelkowi zabrakło języka w gębie, zawstydzając się koszmarnie.
No i poszedł.
Jak on się skompromitował na tym przesłuchaniu to głowa mała.
Nie zrozumiał za bardzo co się do niego mówiło. Nerwy zrobiły swoje, a od zawsze miał problem z radzeniem sobie w stresujących sytuacjach. Zatańczył, chyba się podobało, czekał na opinię. Na całe szczęście nikt nie wpadł na to, aby Aureliusz miał zostać idolem. Przecież on w tym momencie ledwo co czytał po koreańsku, dodatkowo robił to wybitnie powoli, jak miał niby śpiewać? Niemożliwe.
W wieku dziewiętnastu lat został tancerzem w jednej z wytwórni, w której spotkał naprawdę interesujących ludzi. Zaczął coraz bardziej otwierać się na innych, przebywając w towarzystwie Koreańczyków nauka nie wydawała się tak ciężka, jak na początku. Został zmuszonym do przeorganizowania swojego czasu. Szkoła tańca została odsunięta na boczny plan, ilości godzin spędzonych na lodowisku nie chciał zmniejszać, więc wolał zrezygnować z tego drugiego na rzecz wytwórni.
Czasami trudno było pogodzić wytwórnię z aktywną karierą łyżwiarza figurowego, ale nie chciał rezygnować z żadnej z tych rzeczy. Uwielbiał tańczyć, a to gdzie to robił mało go już interesowało. Przynajmniej łatwiej było mu zrozumieć cały ten fenomen kpopu. A raczej starał się.
Pierwsze zgrzyty pojawiły się przy przygotowaniach do jego drugich Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu. Musiał poświęcić temu więcej czasu, więcej godzin na lodowisku, baletu czy częstsze latanie do Petersburga. Matka nie chciała mu odpuścić chcąc się upewnić, że tym razem zdobędzie główną nagrodę, a nie tę pocieszenia. Wytwórnia nie była zbyt przychylna, jego nieobecnościom. Zareagować musieli oboje rodziców, co niekoniecznie poprawiło relacje Aureliusa z przedstawicielami wytwórni. Wolał odsunąć od siebie negatywne myśli. Igrzyska, zwycięstwo, duma. Tylko na tym mu zależało. Chciał zostać doceniony przez swojego trenera. Na tym zależało mu najbardziej.
Pjongczang pod wieloma względami było cięższe niż Soczi. Emocjonalnie był lepiej przygotowany do tego co będzie czuł w trakcie swoich występów. Ale poziom jaki reprezentowali inni zawodnicy o wiele odskakiwał od poprzednich Igrzysk. Wyzwanie, adrenalina czuł głównie to. Naprawdę chciał wygrać, ale widział, że to może być trudniejsze niż myślał. Odrzucił od siebie obawy, skupiając się na samej jeździe. Nie miał zamiaru się poddawać. Chciał walczyć.
I wywalczył – drugie srebro. Cudownie.
Nie płakał, czuł dziwną mieszankę śmiechu i rozczarowania. Dość szybko przeszedł z tym do porządku dziennego, w końcu drugie srebro olimpijskie wcale nie było czymś złym.
Matka nie skomentowała tego, wolała spuścić na to kurtynę milczenia.
Dał sobie tydzień odpoczynku. Zebrał myśli i ponownie wrócił do trenowania.
Blisko dwa lata męczył się będąc jednym z tancerzy w wytwórni. Coraz bardziej zaczął rozmijać się kierunkiem w jakim zmierzała wytwórnia. Najzwyczajniej męczył się, coraz mniej czując radości z samego tańca. Próbował układać choreografię, starać się tak samo jak wcześniej, ale nie wychodziło mu to tak dobrze jakby chciał. Nadal brał udział w zawodach łyżwiarskich, a to coraz bardziej przeszkadzało wytwórni. Nie był w stanie zrezygnować z tego co robił od dziecka. Oddychał tym, nie wyobrażał sobie życia. Na dobrą sprawę został zmuszonym do opuszczenia wytwórni – w 2020 podziękowali za współpracę i każdy poszedł w swoją stronę.
Prowadzenie własnej działalności zdawało się na początku czymś absurdalnym, gdy nie potrafił zorientować się w skomplikowanych szczegółach. Czuł się na to najzwyczajniej w świecie za głupi. Tatko stanowił w tym momencie ogromną pomoc, którą nie miał zamiaru gardzić. W końcu tatko znał się na biznesie jak mało kto i wprost uwielbiał mu pomagać na każdym kroku. Dość ostrożnie podszedł do oficjalnego otwarcia AMA Choreography. Na początku postawił stronę internetową, uzupełnił wszelkie informację i czekał na odzew zainteresowanych, potencjalnych klientów.
Dość szybko nawiązał stałą współpracę z przyjaciółką, która również postanowiła otworzyć własną wytwórnię. Działali na zasadzie zlecenia – on przygotowywał ją pod względem tanecznym do cb, a ona płaciła mu za to godne wynagrodzenie. Współpraca idealna, którą z ogromną przyjemnością kontynuowali.
Z czasem zaczęło się pojawiać jeszcze więcej zleceń, które wywoływały uśmiech na twarzy.
Wrodzony pracoholizm popychał go do szukania nowych zajęć. Z pewną dozą ostrożności zaczął przygotowywać się do swoich ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Przynajmniej będzie miał blisko. Mówił sobie do trzech razy sztuka, nic nie stało mu na przeszkodzie, aby spróbować jeszcze raz. Matka ponownie pomagała mu w ćwiczeniach, łatwiej było mu się skupić, gdy miał ją przy swoim boku. Nie zmieniła się nic a nic, gdy tak samo jak zawsze łajała go za byle błąd. Kojarzyło mu się to z dobrymi wspomnieniami co niekoniecznie świadczyło o nim najlepiej.
Trzeci występ na Igrzyskach Olimpijskich był dla niego o wiele spokojniejszy. Wydoroślał, uspokoił się, wiedział czego mógł oczekiwać od siebie, jak i od rywali. Starał się spędzić ten czas w jak najbardziej efektywny sposób – czasami zdarzyło mu się zabłądzić w miejsce, gdzie mieli skakać skoczkowie narciarscy, ale kto by to liczył. Chodziło tu o jego sukces i tak właściwie dobrą zabawę. Bez niej nie byłoby to tak samo pasjonujące.
Trzeci występ to trzecie miejsce. Brąz wcale nie był aż taki zły.
Odetchnął z ulgą po wręczeniu nagród. Widocznie, nie był w stanie dosięgnąć złota, ale nie czuł się aż tak rozczarowany z tego powodu. Z roku na rok poziom łyżwiarzy figurowych stawał się coraz wyższy, a on był coraz starszy. Nie miał już tego młodzieńczego zapału czy posiadania końskiego zdrowia. Musiał odrobinę zwolnić, więc cieszył się z tego, że udało mu się zająć jakiekolwiek miejsce. Lepsze to niż nic.
Matka wysiliła się na prawie szczery uśmiech i poklepanie po ramieniu. Nie powiedziała nic, ale doceniał ten fakt.
Skoro nie musiał trenować tak intensywnie z myślą o kolejnych Igrzyskach, okazało się, że posiadał za dużą ilość wolnego czasu. Nadal występował w konkursach, bo bez nich nie czułby się sobą, ale zaczął przygotowywać też innych. Spodobało mu się uczenie młodych talentów choreografii. Widząc ich ruchy, wiedział co powinni zrobić, aby osiągnąć sukces.
A jako trzykrotny medalista olimpijski miał całkiem sporą renomę.
Ostatnie lata okazały się dla niego łaskawe. Stał się naprawdę solidnym choreografem w tańcu, jak i łyżwiarstwie figurowym. Na brak klientów nie mógł narzekać, ale odczuwał potrzebę pracy w jeszcze jednym miejscu. Całkiem spontanicznie zgłosił się do pracy w Tune Entertaiment. Nie jako tancerz, nic z tych rzeczy, chciał zostać zatrudniony na stanowisku choreografa, a nie mogli mu odmówić doświadczenia i umiejętności. Wzięli go, za co bardzo dziękował, bo w końcu poczuł się doceniony. Po co odpoczywać skoro można jeszcze więcej pracować? To wydawało mu się o wiele bardziej interesującym.
Prawie dwa lata współpracy z Tune należały do naprawdę owocnych. Lubił pracę z młodymi idolami, a także trainee, którzy łaknęli nauki i zdobywania nowych umiejętności. Cierpliwe tłumaczył im każdy krok, a najmniejszy sukces za każdym razem zostawał przez niego docenianym.
Spełniał się na tle zawodowym, może niekoniecznie na tle prywatnym, ale naprawdę było mu dobrze tak jak było. I tak na dobrą sprawę niczego nie chciał zmieniać.