zdjęcieinformacjebiografia
Beaufort Mattéo
Jeon Wonwoo


⚬ podróże ⚬ czytanie książek ⚬ sudoku ⚬ uczenie się lub próbowanie nowych rzeczy oraz hobby ⚬ samotność (w większości przypadków) ⚬ praca (ale nie przesadnie ponad własne limity) ⚬ rozmowy o interesujących tematach ⚬ słuchanie podcastów (ale nie takich o duperelach typu "chłopak mnie rzucił chlip") ⚬ pisanie ręczne, kaligrafia ⚬ oglądanie filmów i seriali ⚬ tai chi ⚬ muzyka klasyczna, instrumentalna ⚬ wieczorne lub nocne seanse w kinie ⚬ zwiedzanie muzeów ⚬ poznawanie innych kultur, historii, degustacja nieznanych potraw ⚬ zwierzęta ⚬ przyciemnione światła ⚬ papierosy ⚬ wino ⚬ wręcz chirurgiczna czystość i porządek ⚬ klocki lego ⚬ kolekcjonowanie ⚬ bingo ⚬ kolor czarny ⚬ wykonywanie rzeczy według prostego, określonego schematu ⚬ hobby, których nikt by się po nim nie spodziewał ⚬
⚬ przerywanie ciszy lub spokoju, zwłaszcza gdy jest to chwila wytchnienia po długiej i uciążliwej pracy ⚬ przepełniona skrzynka pocztowa ⚬ tatuaże zakrywające sporą część ciała ⚬ brak szacunku do siebie i swojego ciała ⚬ brak miłości, niechęć do zwierząt ⚬ zdrady ⚬ wyniosłość, przesadne wywyższanie się ⚬ nieposłuszeństwo ⚬ bałagan ⚬ nauka języków ⚬ durne i płytkie komedie lub romansidła ⚬ całkowita ciemność ⚬ niespodzianki ⚬ mdłe, gryzące zapachy ⚬ większość aktywności sportowych ⚬ gold diggers ⚬ randki w ciemno ⚬ krzykliwe, żarówiaste kolory ⚬
Beaufort Mattéo
Matt, Matty
30 czerwca 1995 | Paryż, Francja
koreańskie
dyrektor finansowy
Beaufort Architecture
Matt, Matty
30 czerwca 1995 | Paryż, Francja
koreańskie
dyrektor finansowy
Beaufort Architecture
biografia
Nigdy nie zależało ci na byciu fajnym, lubianym czy dostrzeganym dzieciakiem.
Już od samego początku cechowała cię wyjątkowa zdolność do niewchodzenia innym w paradę, do umiejętnego "znikania", wtapiania się w tło. Jako niemowlak mało płakałeś, wymagałeś tak naprawdę niewiele uwagi od matki, która i tak miała... lepsze rzeczy do roboty. Byłeś jednym z tych młodszych dzieci u Beaufortów, więc pewnie i tak więcej uwagi poświęcało ci rodzeństwo niż sama matka. Skutki takiego wychowania stały się widoczne bardzo szybko - ważniejsze było i jest dla ciebie rodzeństwo, które jako jedyne potrafiło i potrafi dalej wykrzesać z ciebie trochę uczuć. Matka szybko stała się dla ciebie obojętna, a potem wręcz irytująca. Finalnie zapisała się w twoich wspomnieniach jako potwór. Chociażby za to, co robiła starszemu bratu, jaki tryb życia prowadziła... Co z tego, że na ciebie ręki praktycznie nie podnosiła, ponieważ nawet nie zauważała twojej obecności. Zawsze byłeś typem obserwatora i uczyłeś się wiele z tego, co widzisz. Tym sposobem nauczyłeś się, że nie warto było opuszczać bezpiecznej kryjówki, jaką dawała niewidzialność. Niestety, nauczyłeś się przy tym wielu innych, ale już brzydszych rzeczy. Nie tych dorosłych co prawda, ale skutecznie wpływających na późniejsze lata życia. To właśnie tutaj uzyskałeś wiedzę, jak praktycznie nie posiadać emocji. A raczej - jak chować je głęboko w sobie tak, by nikt nawet nie był świadom, że one tam gdzieś są. A po latach nawet mieć z nimi problem tak spory, że zaczynasz się zachowywać niczym robot. Własna matka skrzywiła ci również postrzeganie kobiet, którym później nie potrafiłeś w pełni zaufać. Jedynie siostra zdawała się być godna twojej uwagi, choć i tak z biegiem lat przestałeś dzielić się z nią swoimi wewnętrznymi rozterkami. W końcu nie chciałeś nikomu wchodzić na głowę czy robić im niepotrzebne problemy.
Każdego z rodziny czekał taki los. Nawet ojca, który w momencie przybycia na ratunek był dla ciebie niczym bohater, których tak lubiłeś oglądać. Uwolnił ciebie oraz rodzeństwo od życia, które wprowadziło cię w wieczny stan letargu, którego wtedy nie rozumiałeś. Dzięki niemu, choć z ogromnym trudem, zacząłeś się starać w nauce w nowym miejscu zamieszkania. Co prawda język koreański był dla ciebie lekkim problemem, a uczyłeś się go niechętnie ze względu na sympatię do rodzimego języka francuskiego. Cała reszta nie stanowiła jednak dla ciebie przeszkody. Ba, w nauce znalazłeś coś wyjątkowego - coś, co pozwoliło ci po raz pierwszy poczuć delikatne uczucie satysfakcji czy nawet entuzjazmu. Polubiłeś swój nos w książkach tak bardzo, że cala reszta świata mogłaby dla ciebie nie istnieć i byłbyś w stanie funkcjonować. A raczej tak sobie wmawiałeś. To była dla ciebie odskocznia, choć w tamtym wieku nawet nie byłeś tego świadom. Tak, jak i tego, ze dzieciaki wytykają cię za to palcami. Za to, ze wolałeś książki, naukę, zajęcia dodatkowe czy zwyczajnie samotnie spędzany czas niż ich towarzystwo. Ale nie czułeś się źle z takim traktowaniem. Nawet wtedy nie zależało ci, by ktokolwiek poza nauczycielami cię dostrzegał. Nawet od nich nie wymagałeś niczego, bo wystarczyła pochwala od rodzeństwa czy od samego ojca. Wtedy nawet byłeś w stanie się uśmiechnąć, okazać radość.
Nauczyciele mieli jednak wobec ciebie inne plany. A ty szybko wręcz uzależniłeś się od ich zachęt.
Doskonale widzieli twój potencjał, tak samo jak i zapał do nauki. Pchali cię bezustannie do przodu, by twoja wiedza stale się pogłębiała i przyczyniała do wielu sukcesów, które można było zapisać również i na koncie samej szkoły. Konkursy z różnych przedmiotów, wykluczając w większości te językowe czy artystyczne, zaczęły być dla ciebie wręcz rutyną. Nie zawsze byłeś pierwszy, ale trafiło ci się parę miejsc na podium czy wyróżnień. Miałeś również zadatki na dobrego sportsmena, choć wysiłek fizyczny był mało lubianą przez ciebie dziedziną, z którą szybko się poddałeś. Nie było jednak przedmiotu, z którego miałbyś ocenę poniżej 4. Nawet taka była u ciebie rzadkością. Stopnie przestały być jednak dla ciebie ważnym wyznacznikiem. Zwłaszcza w czasach licealnych, gdy program szkolny zdawał się być wręcz ograniczony dla twojego pragnienia wiedzy. Swój okres "buntu" przesiadywałeś w bibliotekach i z kolejnymi książkami, co wiele może na ten temat wyjaśniać.
Szczególnie to, że zdecydowałeś się na Harvard, na który bezproblemowo się dostałeś. Już wtedy nie czułeś żadnego przywiązania do kraju, w którym udało ci się zyskać lepszą końcówkę dzieciństwa i lat nastoletnich. Tu nie musiałeś już patrzeć na niczyje cierpienia, przynajmniej w późniejszych chwilach. Nie spowodowało to jednak u ciebie poczucia przynależności. Zresztą, byłeś spragniony świata i tego, co miał do zaoferowania. Byłeś gotowy wyjechać nawet bez zgody ojca, którą i tak finalnie otrzymałeś. Ten był dumny, ze jeden z jego synów miał okazję otrzymać dyplom z tak prestiżowej uczelni, a potem być może wcielić go do swojej własnej firmy. Byłeś jednak świadomy, że to nie tobie przypadnie w niej ta najważniejsza rola. Czy czułeś się z tym źle? Niekoniecznie.
W końcu nie zależało ci na tym, by być na pierwszym planie.
Studia nie różniły się wiele od twoich poprzednich lat. Dalej byłeś kujonem, mającym świetne wyniki z wielu przedmiotów. Jedyne co to zacząłeś zarywać nocki, bo musiałeś się uczyć dużo większej ilości materiałów. To ci w żadnym stopniu nie przeszkadzało. Pojawił się jednak jeden dziwny aspekt, którego się nie spodziewałeś. Studenci cię dostrzegali, ale nie wytykali palcami. Zdawali się podziwiać twoje zaangażowanie oraz wiedzę, z której również chcieli skorzystać. Z początku byłeś sceptyczny - myślałeś, że po prostu chcieli pomocy w ściąganiu czy w ułatwieniu sobie przejścia na dalszy semestr. W końcu na swoim kierunku byłeś wśród potencjalnych biznesmenów, zarządców, menadżerów czy nawet potencjalnych dyrektorów, skoro z wieloma z nich miałeś zajęcia w ramach administracji biznesowej czy zarządzania finansami. W późniejszym czasie dostrzegłeś jednak, że wielu z nich było do ciebie bardzo podobnych, przynajmniej w kwestiach zdobywania wiedzy i doświadczenia. Dzięki temu zyskałeś cos na rodzaj kolegów, z którymi zacząłeś się co weekend spotykać na piwie albo zakuwaniu. Nie była to dla ciebie życiową rewelacja, choć z pewnością zasłużyło to na miano urozmaicenia pustego życia, które przyszło ci dotychczas prowadzić.
Skończenie studiów było kolejnym kamieniem milowym, które świętowałeś, bo tak należało uczynić. Tak naprawdę to rodzina i twoi przyjaciele cieszyli się bardziej niż ty, gdy otrzymałeś ostatni dyplom. Ty dalej byłeś swego rodzaju wydmuszką, która stała się wręcz jeszcze bardziej robotyczną wersją ciebie. Pokazywałeś mały wachlarz emocji, czasami nawet nie potrafiłeś powiedzieć, czy czujesz coś bardziej specjalnego niż przytłumione lub ledwie odczuwalne emocje. Rodzina zwróciła uwagę, ze to nie jest do końca normalne i tak trafiłeś do terapeuty. Nie poszedłbyś do niego gdyby nie nalegania ojca. Nagle posada w firmie, którą od dawna ci obiecywał, miała być ci należna dopiero po zrobieniu porządku ze swoim własnym, smutnym wnętrzem.
Okazało się jednak, że wystarczyło samo rozpoczęcie i regularne chodzenie na terapię. Z miejsca nie zostałeś dyrektorem, ale właśnie chciałeś sobie zapracować na swoje miejsce. Zaczynało brakować ci nauki i motywacji, by dalej się rozwijać, a to było dobrym rozwiązaniem, by choć minimalnie zrekompensować ci ten utracony bodziec. Nie uniknąłeś jednak całkowicie konsekwencji przerzutu z intensywnych lat szkolnych na nieco bardziej umiarkowane lata pracy. Rodzinna firma architektoniczna mogła być wspaniałym osiągnieciem Beaufortów, lecz wcale nie dawała ci tak wielkiego pola do popisu. W końcu zajmowałeś się ciągle jednym i tym samym - finansami, a potem ludźmi czy innymi sprawami. Zaczynałeś w końcu dostrzegać to, jak bardzo puste było twoje życie.
I dalej takie jest. Bo dotarłeś do wyznaczonej mety - posady dyrektora finansowego Beaufort Architecture, wraz z którym otrzymałeś tonę nowych obowiązków, ale nie coś, co wyzwoliłoby w tobie na nowo chociażby iskierkę pozytywnych, pochłaniających w całości emocji. Rozpoczynasz zatem wiele nowych ścieżek - zarówno w karierze, jak i w swoim życiu.
Bo chyba wypadałoby w końcu znaleźć coś, co dałoby ci poczucie, ze żyjesz... Prawda?
Już od samego początku cechowała cię wyjątkowa zdolność do niewchodzenia innym w paradę, do umiejętnego "znikania", wtapiania się w tło. Jako niemowlak mało płakałeś, wymagałeś tak naprawdę niewiele uwagi od matki, która i tak miała... lepsze rzeczy do roboty. Byłeś jednym z tych młodszych dzieci u Beaufortów, więc pewnie i tak więcej uwagi poświęcało ci rodzeństwo niż sama matka. Skutki takiego wychowania stały się widoczne bardzo szybko - ważniejsze było i jest dla ciebie rodzeństwo, które jako jedyne potrafiło i potrafi dalej wykrzesać z ciebie trochę uczuć. Matka szybko stała się dla ciebie obojętna, a potem wręcz irytująca. Finalnie zapisała się w twoich wspomnieniach jako potwór. Chociażby za to, co robiła starszemu bratu, jaki tryb życia prowadziła... Co z tego, że na ciebie ręki praktycznie nie podnosiła, ponieważ nawet nie zauważała twojej obecności. Zawsze byłeś typem obserwatora i uczyłeś się wiele z tego, co widzisz. Tym sposobem nauczyłeś się, że nie warto było opuszczać bezpiecznej kryjówki, jaką dawała niewidzialność. Niestety, nauczyłeś się przy tym wielu innych, ale już brzydszych rzeczy. Nie tych dorosłych co prawda, ale skutecznie wpływających na późniejsze lata życia. To właśnie tutaj uzyskałeś wiedzę, jak praktycznie nie posiadać emocji. A raczej - jak chować je głęboko w sobie tak, by nikt nawet nie był świadom, że one tam gdzieś są. A po latach nawet mieć z nimi problem tak spory, że zaczynasz się zachowywać niczym robot. Własna matka skrzywiła ci również postrzeganie kobiet, którym później nie potrafiłeś w pełni zaufać. Jedynie siostra zdawała się być godna twojej uwagi, choć i tak z biegiem lat przestałeś dzielić się z nią swoimi wewnętrznymi rozterkami. W końcu nie chciałeś nikomu wchodzić na głowę czy robić im niepotrzebne problemy.
Każdego z rodziny czekał taki los. Nawet ojca, który w momencie przybycia na ratunek był dla ciebie niczym bohater, których tak lubiłeś oglądać. Uwolnił ciebie oraz rodzeństwo od życia, które wprowadziło cię w wieczny stan letargu, którego wtedy nie rozumiałeś. Dzięki niemu, choć z ogromnym trudem, zacząłeś się starać w nauce w nowym miejscu zamieszkania. Co prawda język koreański był dla ciebie lekkim problemem, a uczyłeś się go niechętnie ze względu na sympatię do rodzimego języka francuskiego. Cała reszta nie stanowiła jednak dla ciebie przeszkody. Ba, w nauce znalazłeś coś wyjątkowego - coś, co pozwoliło ci po raz pierwszy poczuć delikatne uczucie satysfakcji czy nawet entuzjazmu. Polubiłeś swój nos w książkach tak bardzo, że cala reszta świata mogłaby dla ciebie nie istnieć i byłbyś w stanie funkcjonować. A raczej tak sobie wmawiałeś. To była dla ciebie odskocznia, choć w tamtym wieku nawet nie byłeś tego świadom. Tak, jak i tego, ze dzieciaki wytykają cię za to palcami. Za to, ze wolałeś książki, naukę, zajęcia dodatkowe czy zwyczajnie samotnie spędzany czas niż ich towarzystwo. Ale nie czułeś się źle z takim traktowaniem. Nawet wtedy nie zależało ci, by ktokolwiek poza nauczycielami cię dostrzegał. Nawet od nich nie wymagałeś niczego, bo wystarczyła pochwala od rodzeństwa czy od samego ojca. Wtedy nawet byłeś w stanie się uśmiechnąć, okazać radość.
Nauczyciele mieli jednak wobec ciebie inne plany. A ty szybko wręcz uzależniłeś się od ich zachęt.
Doskonale widzieli twój potencjał, tak samo jak i zapał do nauki. Pchali cię bezustannie do przodu, by twoja wiedza stale się pogłębiała i przyczyniała do wielu sukcesów, które można było zapisać również i na koncie samej szkoły. Konkursy z różnych przedmiotów, wykluczając w większości te językowe czy artystyczne, zaczęły być dla ciebie wręcz rutyną. Nie zawsze byłeś pierwszy, ale trafiło ci się parę miejsc na podium czy wyróżnień. Miałeś również zadatki na dobrego sportsmena, choć wysiłek fizyczny był mało lubianą przez ciebie dziedziną, z którą szybko się poddałeś. Nie było jednak przedmiotu, z którego miałbyś ocenę poniżej 4. Nawet taka była u ciebie rzadkością. Stopnie przestały być jednak dla ciebie ważnym wyznacznikiem. Zwłaszcza w czasach licealnych, gdy program szkolny zdawał się być wręcz ograniczony dla twojego pragnienia wiedzy. Swój okres "buntu" przesiadywałeś w bibliotekach i z kolejnymi książkami, co wiele może na ten temat wyjaśniać.
Szczególnie to, że zdecydowałeś się na Harvard, na który bezproblemowo się dostałeś. Już wtedy nie czułeś żadnego przywiązania do kraju, w którym udało ci się zyskać lepszą końcówkę dzieciństwa i lat nastoletnich. Tu nie musiałeś już patrzeć na niczyje cierpienia, przynajmniej w późniejszych chwilach. Nie spowodowało to jednak u ciebie poczucia przynależności. Zresztą, byłeś spragniony świata i tego, co miał do zaoferowania. Byłeś gotowy wyjechać nawet bez zgody ojca, którą i tak finalnie otrzymałeś. Ten był dumny, ze jeden z jego synów miał okazję otrzymać dyplom z tak prestiżowej uczelni, a potem być może wcielić go do swojej własnej firmy. Byłeś jednak świadomy, że to nie tobie przypadnie w niej ta najważniejsza rola. Czy czułeś się z tym źle? Niekoniecznie.
W końcu nie zależało ci na tym, by być na pierwszym planie.
Studia nie różniły się wiele od twoich poprzednich lat. Dalej byłeś kujonem, mającym świetne wyniki z wielu przedmiotów. Jedyne co to zacząłeś zarywać nocki, bo musiałeś się uczyć dużo większej ilości materiałów. To ci w żadnym stopniu nie przeszkadzało. Pojawił się jednak jeden dziwny aspekt, którego się nie spodziewałeś. Studenci cię dostrzegali, ale nie wytykali palcami. Zdawali się podziwiać twoje zaangażowanie oraz wiedzę, z której również chcieli skorzystać. Z początku byłeś sceptyczny - myślałeś, że po prostu chcieli pomocy w ściąganiu czy w ułatwieniu sobie przejścia na dalszy semestr. W końcu na swoim kierunku byłeś wśród potencjalnych biznesmenów, zarządców, menadżerów czy nawet potencjalnych dyrektorów, skoro z wieloma z nich miałeś zajęcia w ramach administracji biznesowej czy zarządzania finansami. W późniejszym czasie dostrzegłeś jednak, że wielu z nich było do ciebie bardzo podobnych, przynajmniej w kwestiach zdobywania wiedzy i doświadczenia. Dzięki temu zyskałeś cos na rodzaj kolegów, z którymi zacząłeś się co weekend spotykać na piwie albo zakuwaniu. Nie była to dla ciebie życiową rewelacja, choć z pewnością zasłużyło to na miano urozmaicenia pustego życia, które przyszło ci dotychczas prowadzić.
Skończenie studiów było kolejnym kamieniem milowym, które świętowałeś, bo tak należało uczynić. Tak naprawdę to rodzina i twoi przyjaciele cieszyli się bardziej niż ty, gdy otrzymałeś ostatni dyplom. Ty dalej byłeś swego rodzaju wydmuszką, która stała się wręcz jeszcze bardziej robotyczną wersją ciebie. Pokazywałeś mały wachlarz emocji, czasami nawet nie potrafiłeś powiedzieć, czy czujesz coś bardziej specjalnego niż przytłumione lub ledwie odczuwalne emocje. Rodzina zwróciła uwagę, ze to nie jest do końca normalne i tak trafiłeś do terapeuty. Nie poszedłbyś do niego gdyby nie nalegania ojca. Nagle posada w firmie, którą od dawna ci obiecywał, miała być ci należna dopiero po zrobieniu porządku ze swoim własnym, smutnym wnętrzem.
Okazało się jednak, że wystarczyło samo rozpoczęcie i regularne chodzenie na terapię. Z miejsca nie zostałeś dyrektorem, ale właśnie chciałeś sobie zapracować na swoje miejsce. Zaczynało brakować ci nauki i motywacji, by dalej się rozwijać, a to było dobrym rozwiązaniem, by choć minimalnie zrekompensować ci ten utracony bodziec. Nie uniknąłeś jednak całkowicie konsekwencji przerzutu z intensywnych lat szkolnych na nieco bardziej umiarkowane lata pracy. Rodzinna firma architektoniczna mogła być wspaniałym osiągnieciem Beaufortów, lecz wcale nie dawała ci tak wielkiego pola do popisu. W końcu zajmowałeś się ciągle jednym i tym samym - finansami, a potem ludźmi czy innymi sprawami. Zaczynałeś w końcu dostrzegać to, jak bardzo puste było twoje życie.
I dalej takie jest. Bo dotarłeś do wyznaczonej mety - posady dyrektora finansowego Beaufort Architecture, wraz z którym otrzymałeś tonę nowych obowiązków, ale nie coś, co wyzwoliłoby w tobie na nowo chociażby iskierkę pozytywnych, pochłaniających w całości emocji. Rozpoczynasz zatem wiele nowych ścieżek - zarówno w karierze, jak i w swoim życiu.
Bo chyba wypadałoby w końcu znaleźć coś, co dałoby ci poczucie, ze żyjesz... Prawda?